czwartek, 31 marca 2016

6. Rodzinne sprawy

Weekend minął mi jak każdy poprzedni. Siedziałam w domu, pisałam zaległe notatki z ochrony środowiska, jadłam ciastka czekoladowe, piłam litrami sok pomarańczowy i spałam. Taaaaak, kocham spać.
Czułam się jak wypluty 7Days kiedy mama obudziła mnie o 10:07 i z przerażeniem uznała, że jestem spóźniona. Zajęło mi dokładnie pięć minut zanim uświadomiłam mojej dziwnie zadowolonej rodzicielce, że mam na 14:15 i nie musiała mnie budzić tak wczesnym rankiem. Cóż, gdzie popełniłam błąd, wywieszając mój rozkład zajęć na lodówce?
Dzisiejszy dzień był bardzo słoneczny i ciepły. Ludzie uśmiechali się na ulicach, ptaszki śpiewały, kwiatki rosły, ogólnie jest fajnie kolorowo. Wesoło. Czy wszyscy ludzie w Manchesterze są wyspani? Wymęczona doczłapałam się do uczelni. Skończyłam papierosa, wyrzucając go do tego samego srebrnego pojemnika przy drzwiach wejściowych. Minęłam kilka sal, nie zwracając uwagi na tłum i hałas jaki panował w pomieszczeniu, ale nie mogło mi umknąć jak głośno moja wielmożna, najlepsza psia woła moje imię i zwraca uwagę połowy studentów na naszą obecność. Cudownie.
- Robisz siarę, lasko – mówię, kiedy podbiega do mnie i obejmuje ramieniem. Zachowuje się jak rapierka z gangu. Caroline śmieje się donośnie szczęśliwa jak wróbelek na gałązce dębu. Idiotka.
- Wiesz, jestem po prostu zadowolona z życia. Mam wspaniałą rodzinkę, cudną przyjaciółkę, kochanego chłopaka, wstałam prawą nogą. Mam udawać nieszczęśliwą, bo Ty masz kiepski dzień?
- Nie mam kiepskiego dnia? – mruczę pod nosem.
- Yhym, kiepskie włosy, wymiętolona bluzka i masz plamę na jeansach. Nadal uważasz, że nie masz kiepskiego dnia? – patrzę na moje spodnie, uświadamiając sobie, że rzeczywiście mam plamę z sosu koło kieszeni. Jestem ciekawa jak Car to zauważyła? Plama jest wielkości ziarnka maku, serio.
- Całą moją energię wyssała szanowna, piękna jak słońce Isabelle Nordson – blondynka patrzy na mnie pytająco – Od piątku ćwierka i ćwierka, jak koliberek w lasach deszczowych – tłumaczę. Dziewczyna uśmiecha się, jakbym co najmniej oznajmiła jej, że wygrała w loterii milion zielonych.
- Serio?! Twoja mama musi się z kimś spotykać! Cudownie! Tyle lat była sama. Bidulka.
Najgorszą rzeczą na świecie jest moment, kiedy Twoja przyjaciółka cieszy się bardziej ze szczęścia twojej rodzicielki, niż Ty sama. Okej, cieszyłabym się gdyby znalazła kogoś fajnego i dojrzałego, oczywiście zdaję sobie sprawę, że taki facet by ją na maxa uszczęśliwił, ale wiem też jak reaguje kiedy on ją wykorzysta i zostawi. Wtedy jest po prostu najgorzej. Uśmiecham się więc i urywam temat mojej mamy. Myśli Car zdecydowanie odbierają moje syganły, bo w pół nanosekundy zmienia temat. Kocham Cię, Grace, kocham całym sercem.
- W ogóle, Harry się jakoś dziwnie ostatnio zachowuje. Chciałam z nim o tym pogadać, ale ciągle tylko mówi, że to nawał zajęć, że ma głowę pełną jakichś spraw. Wkurza mnie to, bo czuję, że on coś przede mną ukrywa, Em – zaciskam zęby, żeby nie wykrzyczeć jej, że szykuje dla Ciebie najpiękniejsze zaręczyny na świecie. Kiwam tylko głową, udając, że mnie to martwi. Hi hi, jestem taką dobrą aktorką. Powinnam dostać Oscara. Chyba udałoby mi się to wcześniej niż Leonardo DiCaprio.
- Nie przejmuj się, pewnie ma dużo nau… - przerywam, kiedy zauważam jak Noah wraz z Railey’em idą przez środek holu i śmieją się wesoło. Obrazek ten wprawia mnie w stan euforii zalewając całe moje ciało falą ciepła. W mojej wyobraźni wygląda to tak: on podbiega do mnie, przytula, daje długiego gorącego całusa, mówi, że mam poplamione spodnie, ale wyglądam jak kwiat magnolii i, że kocha mnie całym sercem. Cały świat się zatrzymuje, ja wybucham jak wulkan szczęścia, ale nic takiego się nie dzieje. Noah zauważa mnie, a potem jakby nigdy nic przechodzi koło mnie kompletnie zlewając. Poczułam się jak przeźroczysta szyba, którą można rzucić o ścianę i rozbić na tysiące drobnych kawałków.
- Masz rację motylku. Na pewno się uczy, mój śliczny, malutki kujonek – blondynka przyznaje mi rację, po czym udajemy się pod salę wykładową. Nie, nie patrzę za siebie. Wolałabym nie oglądać reszty dobrego humoru jaki za sobą pozostawiłam.
Dwie godziny wykładów i półtorej godziny spotkania z promotorem później ślamazarnie pakuje notatki i książki do plecaczka. Słyszę głośną rozmowę Malcolma z profesorem Terry’m, gadają o temperaturze powietrza w Londynie i o ilości opadów, różniących się w miesiącach ciepłych i zimnych. BORING. Wolnym krokiem zmierzam ku drzwiom, kiedy ciepły głos profesora zatrzymuje mnie. O nie, zaczyna się. Wacham się, czy udawać, że go nie słyszę, ale robi mi się głupio, więc z przyklejonym do twarzy uśmiechem idę do jego biurka.
- Jakiś problem, profesorze? – pytam. Duże, z resztą bardzo ładne i zadbane dłonie profesora przewracają stos kartek na brązowym blacie.
- Czy Pani zawsze uważa, że ktoś ma do Pani jakiś problem?
- Nie, nie zawsze – chyba, że olewa mnie jak pies murek, dodaje w myślach.
- Nie zawsze?
- Okej, a więc, w jakiej sprawie mnie Pan tutaj wezwał? – zmieniam sens zdania, ale po chwili namysłu i tak dochodzę do wniosku, że mógł jakoś to inaczej odebrać. Też, to kuźwa olewam.
- Mam dla Pani, Pani Nordson kilka moich badań. O tutaj są – wyciąga niebieską teczkę w moją stronę, ukazując rząd idealnie białych zębów. BOSTON, 2012, OCHRONA ŚRODOWISKA W DUŻYM MIEŚCIE, opracował Collin Terry. Pytająco patrzę na profesorka, bo albo już do końca straciłam mózg, albo koleś daje mi swoje badania. Które, tak ogólnie rzecz ujmując podsumują całą moją pracę. Biorę do ręki teczkę i dotykam ją z uwielbieniem.
- Innym studentom też Pan tak pomaga? – chciałabym powiedzieć, jak bardzo mu dziękuję, ale nazywam się Emeli Nordson i pierwsze co zawsze robię, to rzucam pretensjami. Witam w moim świecie, w którym zawsze wszystko dzieje się od dupy strony.
- Owszem – kiwa głową – Podzieliłem się moimi notatkami z Malcolm’em.
- Miałam na myśli pomoc bezinteresowną jak w moim przypadku, a nie proszenie o dwie strony notatek na kolanach jak w przypadku Malcolma, Panie Terry – ściągam brwi. Mam wrażenie, że mężczyzna właśnie zastanawia się, czy dobrze zrobił oddając w tak niewdzięczne ręce tak ważne badania.
- Cóż. Wystarczyłoby zwykłe: dziękuję, myślę, że przydadzą mi się Pańskie badania. Ale mam rozumieć, że tak dziękujesz za wszystko?
- Jestem jak lustro weneckie. Z drugiej, niewidocznej strony jest ta miła Emeli – tłumaczę, ale wychodzę na głupka. Okej, zamykam się. To znaczy zamykam jadaczkę.
- Ciekawe porównanie, panno Nordson – profesorek wstaje, rozwalone papiery składa na jeden schludny stosik, a ja przyglądam się jego zgrabnym ruchom. Odchrząkuję.
- Coś jeszcze, Panie Terry? – pytam uprzejmie. Przeczący ruch głową, oznaczający, że mogę odejść – Dziękuję – mówię, przyciskając do piersi teczkę – Bardzo.

Uwielbiam lody, więc umilanie sobie nimi czasu jest jak najbardziej wskazane w momencie, kiedy czuję się gorzej niż poranny przeżuty i wypluty 7Days. Zamówiłam dużą porcję czekoladowych i ciasteczkowych z polewą toffi, a kiedy w końcu zrealizowali moje zamówienie, zabrałam łapczywie za ich spożywanie. Kurde molek, poczułam się jak w lodowym niebie, pływając gdzieś na chmurce z bitej śmietany.
- Spokojnie, Em, lody nie zając, nie uciekną.
- Miałam kiepski dzień – tłumaczę, a tak na prawdę usprawiedliwiam się. Bo wstyd się przyznać przed Niall’em, że jestem grubym prosiaczkiem który uwielbia słodkie lody.
- Coś się stało?
- Nie... dobra, w sumie się stało. Ale nieważne – macham ręką w której trzymam długą łyżeczkę, ochlapując sosem wszystko wokół, włącznie z blondynem. Przepraszając wycieram go chusteczką, a jego ciepłe dłonie obejmują moją, uniemożliwiając mi dalszą czynność.
Zrobiło się mega dziwnie. Nastała ta intymna, fizyczna chwila w której nie wiesz co masz robić. Czy to ten romantyczny moment? Czy po prostu zwykłe wycieranie sosu z dłoni kolesia, z którym chodzisz na randki? O nie, moje życie to uczuciowy rollercoaster. Bo w momencie, kiedy widzę Noah czuję nieziemskie przyciąganie do jego osoby, ale w momencie kiedy spotykam się z Niall’em dzieje się zupełnie to samo. Mój mózg i serce zdecydowanie ze sobą nie współpracują. Albo mają niestwierdzone rozdwojenie jaźni.
Chłopak podnosi się z krzesła, ciągle ujmując moją dłoń.
- Em? – patrzy na mnie zatroskany. Nie, nie. To nie pomaga, to pogarsza całą sprawę, do cholery – Wszystko okej?
- Nie, Niall, nic nie jest okej – na usta ciśnie mi się potok żali i uczuć jakie chcę wyrzucić z siebie, ale nie robię tego – Jestem po prostu zagubiona.
- Sytuacją ze mną? – opuszczam głowę, by nie patrzeć mu w oczy, ale chłopak nie daje za wygraną. Wypuszcza z objęć moją dłoń, ale chwyta policzki, więc znów patrzymy na siebie. Zdecydowanie zbyt intensywnie – Nie śpieszymy się, nie rzucamy obietnicami. Zrobiłem coś źle?
- Nie, to coś ze mną jest nie tak.
- Ale co? – dociekliwość Horana, to zdecydowanie jego wada.
- Chciałabym to wytłumaczyć, ale nie mogę, nie chcę, nie potrafię.
- A ja chciałbym Cię pocałować, ale nie mogę, boję się Twojej reakcji, nie chcę psuć tego wszystkiego.
Nie myślę długo. Wpijam się w usta Niall’a z taką siłą, że nie potrafiłabym jej opisać. Przez nasze spragnione bliskości pocałunki, przedziera się tyle niezrozumiałych emocji. Począwszy od tej cholernej niewiedzy, co nas łączy, skończywszy na tym, że to co robimy powodowane jest tym cholernym zafascynowaniem jakie między nami się tworzy. A ja, ja jeszcze mam wyrzuty sumienia. Że jeszcze rano marzyłam o pocałunku Noah, a teraz scałowuję słodkie od lodów truskawkowych uczucia z ust Niall’a. Chyba już kompletnie straciłam głowę.  

Pożegnałam się z Horanem uściśnięciem dłoni. Uwierzycie? Uścisnełąm mu dłoń na pożegnanie, gdzie jeszcze kilka chwil wcześniej całowaliśmy się namiętnie przed małą, lokalną lodziarnią. Czy już mogę wyjeżdzać na Alaskę? Chyba, że zakopanie się pod dębem na placu przed uczelnią nadal jest akutalne. Grrr.
Wracam do domu komunikacją miejską. Nostalgicznie spoglądałam w okno busa i nawet jakaś starsza Pani zaczepiła mnie z pytaniem czy się dobrze czuje, bo jeśli nie, to ona ma ze sobą Amol, czyli jakiś dziwny napar z ziół na bazie spirytusu, który koi wszelkie bóle począwszy od bólu głowy, skończywszy na bólach pięt. Wytłumaczyłam jej, że spirytus nie uleczy rozdartego serca, chyba że wleje się go go żołądka. Siwa Pani uciekła ode mnie tak szybko, że pozostał po niej tylko kurz i zapach stężonego alkoholu.
Weszłam do domu, rzuciłam plecaczek na ziemię i zdjęłam buty. Od progu poczułam zapach pieczonych ziemniaczków i sera. Cudownie! Humor plus 100.
- Dzień dobryyyyy mamo! – krzyknęłam wbiegając do kuchni – Pachnie wyśmienicie! Czy to moje ulubione ziemniaczki zapiekane z serem?!
- Tak – mama podniosła wzrok znad deski na której kroiła pomidora, po czym wrzuciała go do dużej miski wypełnionej po brzegi sałatą i innymi warzywnymi dodatkami – Zrobiłam jeszcze ostre skrzydełka.
- O nie – jęknęłam, a całe podniecenie wywołane ziemianakami odleciało w siną dal – Nienawidzę ostrych skrzydełek.
- Wiem, ale Dakota ostatnio o nie prosiła.
Aha, no tak, zapomniałam, że mam siostrę, która sobie pierdnie i ma wszystko. Zapomniałam, że jest dumą rodziny Nordsonów i Smith. Jestem taka niedomyślna. I głupia.
- Jak na uczelni?
- A jak Twoje sprawy sercowe? – biorę kawałek ogórka i wsadzam go sobie do ust. Blondynka ma właśnie odpowiedzieć, widzę jak błyszczą jej oczy, kiedy słyszymy jak po całym domu rozlega się dzwięk dzwonka do drzwi.
Kiedy otwieram je, moim oczom ukazuje się babcia Julie i Romee, która w ręku trzyma ogromną tacę, a na niej nasz ukochany placek z jabłkami.
- Moja kochana wnuczka – babcia całuje mnie w policzek, po czym mija mnie i wchodzi do domu. Okej, Julie czuj się jak u siebie.
- Romee, moja najukochańsza kuzyneczko – piszczę i tak mocno chcę przytulić dziewczynę, ale nie mogę, zwarzywszy na nasze jabłkowe cudo. Więc posyłamy sobie buziaczka w powietrzu, wchodząc do środka.
Romee Wild, to córka siostry mojej mamy. Urodziłyśmy się w tym samym roku, z taką różnicą, że ja na początku, a Romee na końcu. Od kiedy pamiętam chodziłyśmy do tego samego przedszkola, uwielbiałyśmy to samo jedzenie, te same zabawki, obydwie w tym samym czasie stracilyśmy dziewictwo i to właśnie ją bardziej traktowałam jak siostrę niż Dakotę. Później nasze drogi się rozeszły kiedy kuzynka wyjechała do San Francisco, żeby studiować ten swój biznes. Tęskniłam za nią, a teraz siedzi cała zdrowa i zapewne trzysta razy bardziej mądrzejsza odemnie niż jeszcze pół roku wcześniej.
- A jak idzie Ci z tą Twoją firmą? Rozkręca się? – moja mamusia zasypuje ją pytaniami, a bidulka nie wie od czego zacząć. Puszczam jej oczko. Romee śmieje się, a potem przerywa spożywanie obiadu, żeby opowiedzieć o całym przedsięwzięciu.
Strona internetowa, na której sprzedaje przerabiane przez siebie meble z  odzysku. Nowo obite krzesła, odświeżone komody, a nawet wielkie kredensy z lat 20 i 30. Słuchamy jak zaczarowane, bo jeszcze nikt w naszej rodzinie nie był tak zaradny i zdolny jak Romee. A ja? Ja jestem po prostu dumna. Z tego co już osiągnęła, a co jeszcze przed nią.
- I co? – nagle jej monolog przerywa ciężki jak sto kilogramów miedzi głos Dako – Kto teraz kupuje stare meble? Chyba dziadkowie na emeryturze.
- Moimi klientami są na przykład młodzi ludzie zaraz po ślubie, którzy szukają czegoś oryginalnego a zarazem niedrogiego. Oczywiście, niektóre komody czy większe szafy sięgają ceną nawet do dziesięciu tysięcy funtów, ale zazyczaj...
- Jesteś śmieszna, Romee – moja siostra parska śmiechem – Gdybyś koontynuowała swoją przygodę z baletem, mogłabyś podróżować po świecie, tańczyć w Paryżu...
- Zamknij się smarkulo – warczę. Jestem taka wkurzona na tą karykaturę nastolatki, że aż chce mi się rzygać. Jednak nie wkurza mnie to tak mocno, jak fakt, że całe oszczerstwa rzucane w stronę Romee są pomijane przez zapatrzone w swoją wnusię i córeczkę babcię i mamę.
- A Ty? – Dakota patrzy na mnie, świdrując mnie wzrokiem – Życiowy nieudacznik. Pani od ochrony środowiska. Ty jedna, a świat taki duży i taki brudny. Może nie popieram interesu Romee, ale jestem pewna, że osiągniemy więcej w życiu niż Ty, panno zbieram śmieci z drogi, bo dbam o środowisko.

Popołudnie zapowiadało się nieźle. Pieczone ziemianki z serem, wizyta Romee i babci, ale zawsze i wszystko psuje ona. Moja najzdolniejsza, rozpieszczona do granic możliwości siostra. Chce mi się płakać, ba, chce mi się wyć, kiedy pomyślę, że muszę z nią żyć pod jednym dachem przez conajmniej rok.
A w momencie, kiedy już nie mam siły powstrzymywać płaczu, wyrzucam z siebie wszystko. Romee słucha mnie z zaangażowaniem, a swoją ciepłą dłonią obejmuje mnie, delikatnie masując moje ramię. Opowiadam jej o wszystkim. O tej całej posranej sytuacji z Noah, o imprezie u Railey’a, o Niall’u którego tam spotkałam. O pocałunku, o tym jak Noah mnie zlał, a ja jeszcze bardziej i bardziej chcę do niego. Ale jest też Niall. I jego też chcę.
- Uspokój się – blondynka kojąco wyciera łzy z moich policzków – Jesteś pogubiona. Wiem, że miałaś zastój uczuciowy, a teraz dwóch facetów naraz? To musi być trudne.
- To jest po prostu skomplikowane – ciągnę nosem.
- Może potrzebujesz odpoczynku? Czuję, że Niall to dobry chłopak. Z Noah jest coś nie tak. Wcześniej brak kontaktu, potem szuka Cię na imprezie, ratuje Cię z opresji, potem zaczepia na uczelni, a potem znów ma gdzieś. To nie jest normalne. A Niall się stara. Pamiętaj, że małe rzeczy budują coś dużego.
- Ale Niall wraca za trzy miesiące do domu. Do Irlandii.
- W trzy miesiące może zmienić się wszystko. To też pamiętaj, siostro.
Leżę sama na łóżku patrząc w sufit. Moje opiekuńcze słońce poszło zrobić mi herbatkę z melisy, a ja jak królowa czekam na nią. Czuję się o wiele lepiej. Kiedy mogłam jej to wszystko opowiedzieć i czuję, że Caroline zasługuje na to, żeby także podzielić się z nią moimi uczuciami. Obmyślam plan gdzie i kiedy umówimy się na wino, kiedy słyszę dźwięk wiadomości. Telefon Romee. Podnoszę go, nigdy nie miałyśmy przed sobą tajemnic, więc wpisuję kod. Ale nie spodziewałabym się nigdy tego co zobaczę na ekranie.
Czuję się jakby uderzyła we mnie kula z teledysku Miley Cyrus.
Od Wujek Derek: jak tam moje dziewczyny? wszystko OK? Czekam na odpowiedz.