piątek, 13 lutego 2015

1. Lew, owsianka i kłopoty

   To jest zupełnie normalny dzień. Przez „zupełnie normalny dzień” rozumiem to, że wstaję, ubieram się, idę na uczelnię, wracam z uczelni, po czym znów idę spać. W między czasie również jem, oddycham, przysypiam na zajęciach i chodzę do toalety (tak nawiasem mówiąc, to chyba robi każdy człowiek, ale ja nie jestem normalnym człowiekiem. Jestem człowiekiem kotem. Nie, nie. Żartuje. Jestem zupełnie normalna, ha ha ha). Nie zapominam również o rozmowie. Moja przyjaciółka nawet jakbym była niemową, zmusiłaby mnie do pogadania. No, to pogadane.
   Siadam na stołku, dość wysokim, przy moim metr sześćdziesiąt każdy stołek i każdy człowiek powiżej metr sześćdziesiąt pięć to wielkolud lub wielkostołek. Moja siostra już pożera swoje fit śniadanko, bo przecież jest tancerką, aktorką, i Bóg jeden wie czym jeszcze. Wcina tą owisankę jak wygłodniały lew po złapaniu niewinnej antyplopy. Jest mi smutno i szkoda mi każdej zażartej antylopy. Ale taki łańcuch pokarmowy. Lwy zażerają bezbronne majestatyczne antylopki, a my pożeramy płatki owsiane. Proste.
 - Emeli? – mama podstawia pod mój nos talerz wyepłniony po brzegi miodowymi płatkami zalanymi ciepłym mlekiem – O kótrej kończysz zajęcia? Mogłabym po Ciebie przyjechać jeśli chcesz.
   Wzdycham, zastanwiając się głęboko. Chyba o 17, a może o 14? KURWA.
 - Nie wiem, mamo, dam Ci znać. – odpowiadam wzruszając ramionami. No, co? Seriously, i don’t know.
   Wiecie, co? Czasami zastanawiam się czy to serio moja mama. Wygląda jakby sekundę temu zeszła z wybiegu Victoria’s Secret. Możecie wierzyć lub nie, ale to gorąca laska. Ale bidulka, jest ciągle sama. Nie ma szczęścia do facetów. Ojciec odszedł od nas jak miałam rok, a Dakoty nawet nie było na świecie. Rozumiecie? Spieprzyć przed odpowiedzialnością potrafił, płacić alimentów już nie. Durny ojciec. To znaczy Derek. Bo tak miał na imię. W sumie, chyba nadal ma, ponieważ nie mam pojęcia czy jeszcze chodzi po kuli ziemskiej.
   Znów spoglądam na moją mamę, o szlachetnym imieniu Isabelle, jest taka szczupła, a mi na brzuchu robi się wielka opona. Ma piękne, długie blond włosy, a ja szaro-niezidentifikowany-brąz-przeplatany-żółtym-blondem. Posiada oczy w kolorze lazuru, a ja zielone jak źdźbło trawki, po której hasa sarenka. Oczy mam po ojcu, chujowe, ale muszę przeżyć.
 - Emeli, czy ja jestem brudna?
 - Co? – wracam do rzeczywistości. Mama okręca się wokół własnej osi, szukając na tyłku wyimaginowanej plamy.
 - Czy jestem brudna?
 - Nie jesteś brudna, mamo. – odpowiadam, pochłaniam resztę płatów, zeskakując z siedzenia – Lecę, do zoba po południu.
 - Do zoba, księżniczko! – słyszę głos kobiety i jak zaczyna śmiać się ze swoich słów. Jest szalona ale i tak ją kocham.
   Docieram do szkoły. Piesze wędrówki to zdecydowanie za dużo, jeśli chodzi o moją kondycję, ale innego „transportu” w tej chwili nie posiadam. Pech chciał, że moja szanowna psiółeczka mieszka po drugiej części miasta i nie ma kto po mnie przyjeżdzać. Jestem taka biedna. I zmęczona. I o boże!
 - Kurwa, ten Twój chłoptaś jest całkiem niezły. – ciepły oddech Caroline owija moją szyję. Kuźwa, do jasnej ciasnej.
 - Caroline, Ty głupia pindo! Ile razy Ci mówiłam, że masz tak nie robić? – łapię blondynkę za ramię, ściskając lekko, grożąc jej palcem – Następnym razem Ci przyłożę. Obiecuję. – uśmiecham się szekoro, a przyjaciółka przytula mnie mocno.
 - Też Cię kocham, pipencjo.
   Śmiejemy się szczerze, ciesząc się swoją obecnością. Moja przyjaciółka Caroline Grace, to niezaprzeczalnie jedna z TYCH dziewczyn, które mają na wszystko wyjebane, a tak im się udaje w życiu. Ma wyjebane na facetów, lgną jak pszczoły do miodu. Ma wyjebane na szkołę, zgarnia same dobre oceny. Ma wyjebane na innych ludzi, a oni sami proszą się, żeby z nimi porozmawiała. To pewnie przez ten przebiegły uśmieszek liska-kusicielki. Mój uśmiech, to uśmiech skrzywdzonego przez życie skurwiela. To zapewne dużo wyjaśnia.
   Pewnie zastanawiacie się o kim mowa. To znaczy kim zachwycała się Caroline. Tak konkretnie, to zachwycam się nim ja, i to ja sikam w majtki na jego widok. Wiem, jak to śmiesznie brzmi, ale no, nigdy nie mieliście swojego obiektu westchnień? Bo ja nie miałam, to mój pierwszy, a skoro pierwszy i to w wieku 20 lat to wszystko przechodzę zdecydowanie gorzej.
    Noah Parker.
    Chyba właśnie wzdycham głośno, bo nie kontroluję tego co robię. A to jest zdecydowanie złe i trzeba to leczyć.
 - Musisz coś z tym zrobić. Patrzenie na niego w niczym nie pomoże, uwierz mi.
 - Dzięki za złote rady przyjaciółko. Pewnie Cię to zdziwi, ale mam o tym szczególnie dobre pojęcie. – w końcu ruszamy z miejsca, bo jeśli stałybyśmy tam jeszcze chwile, a ja gapiłabym się w jeden punkt, to mogliby uznać, że serio jestem jakaś świrnięta dzida.
 - Słuchaj. Harry go zna. Harry to mój facet. To takie proste, Em. – wzruszam ramionami, spoglądając na blondynkę. Ona serio tak uważa? Bo ja tak kuźwa nie uważam. Nieskromnie dodam, że to jest ekstrelanie trudne i wręcz nie możliwe. To Noah Parker, do cholery – Wiem o czym myślisz. Bleh bleh, to takie ekstermalnie trudne, to Noah Parker, do cholery! – udaje mój głos, a przy tym wygina twarz w niezidentyfikowane miny, które mają być kopią mnie. Czy ja serio mam taki niedowład twarzy clowna?
 - Swoje wiem. Koniec tej głupiej konwersacji.
   Koniec konwersacji, ale nie tego, że mijam Noah, który jest ubrany w proste ciemne jeansy i błękitną koszulę. Fuck this shit. Jest boski. Bóg, prosto z Olipmu.
   Niestety, ale zaczęły się zajęcia, a ja musiałam zapomnieć o Noah. W sumie nie zapomniałam, ale zaprzestałam myślenia. Na dokładnie, dwie minuty i trzydzieści osiem sekund. To chyba mój rekord. He he he. Pobiłam rekord! Z radości zatańczyłam sambę w mojej głowie. Nie wiedziałam, że mam takie zdolności taneczne.
   Wykłady ciągną się w nieskończoność, dziadziuś nawija o jakichś bzdetach i aż zapominam dlaczego wybrałam akurat ten kierunek. Moją jedyną podporą na tych studiach jest Caroline i nie ukrywając faktu także Noah.
 - Proszę, Emeli. – dziadziuś wywołuje moje imię, a ja spoglądam na niego błędnym wzrokiem – Proszę, powiedz o czym właśnie mówiłem. – cały rok skupia na mnie swoją uwagę. Teraz oni są lwami a ja antylopą.
 - Panie Profesorze, bardzo miło mi było Pana słuchać, ale... odleciałam na chwilę i nie mam pojęcia o czym Pan mówił... – uśmiecham się, ale to chyba nie pomaga. Dziadziuś pali się ze złości. Jestem pewna, że gdyby Car wiedziała o czym biadolił podpowiedziałaby mi coś, cokolwiek.
 - Nie ważne Panno Nordson, będę miał Pannę na oku.
   Chociaż Pan, Panie Wels.

<>

   Z reguły jestem spokojnym człowiekiem. Staram się być miły, pomagać babciom na pasach i nie wstrzynać bójek. Jednakże, ciągle jestem zwykłym, najprostszym w obsłudze facetem i popełniam błędy. Na przykład wybieram nie odpowiednie dziewczyny i zdarza mi się, że uczestniczę w bójkach po alkoholu.
   Moje życie, to normalne życie, przy normalnej pensji, przy wsparciu normalnych rodziców, jednakże z taką różnicą, iż posiadam nienormalnych znajomych.
   Wiecie jak to jest. Z kim przystajesz taki się stajesz. Twój pierwszy kumpel chociaż niepozorny, jest cholernie inteligentny, a oprócz tego, jak to mówi moja siostra „nieziemsko przystojny”, cokolwiek to znaczy. Twój drugi kumpel, chociaż z pozoru miły i sympatyczny, kombinuje jak wół pod górkę. A skoro kombinuje twój kumpel numer dwa, zaczął kombinować kumpel numer jeden, to Ty też zaczynasz, zwłaszcza Twoja silna wola jest najsłabszą silną wolą na całej ziemi.
   Wychodzę ze szkoły, tuż obok mnie kroczy szczęśliwy Harry, a koło szczęśliwego Harrego, Railey, który cudem zdał kolokwium z fizyki. Okej, wiem, że głupi ma zawsze szczęście. A Railey, ma tego szczęścia zdecydowanie zbyt dużo. A, więc wychodzimy i gadamy o jakichś pierdołach. W końcu Railey zatrzymuje się gwałtownie, nakazując ręką, abyśmy zrobili to samo co on.
 - Nasze życie jest nudne, co? – pyta, spoglądając na nas z osobna. Widzę w jego oczach te głupie iskierki i już wiem, że wymyślił jakieś głupsze wyzwanie, cokolwiek i jakkolwiek on to nazwie.
 - Nie jest, stary. – Harry wycofuje się z tego pomysłu, bo sam wie, że te słowa zwiastują kłopoty. Railey robi minę zbitego psa (uwierzcie mi na słowo, wygląda jak prawdziwie smutny, głodny i samotny piesek. A najlepsze jest w tym to, że laski na to lecą. Jakim, kurwa cudem?).
 - Spójrzcie tylko tam. – lekkim ruchem głowy, pokazuje gdzie mamy spojrzeć. Mimowolnie odwracamy głowę – To Isabelle Nordson.
   Parking wypełniony jest samochodami, w tym moim i Harrego. Koło białgo Audi A1 stoi dość wysoka, szczupła blondwłosa kobieta. Żywo rozmawia przez telefon, jednak nie wydaje się, żeby ta rozmowa była przyjemna. Z tej odległości widać, że gotuje się, ze złości.
 - Isabelle Nordson? To matka Emeli?
 - Dokładnie, tej Emeli Nordson. – usta Raileya układają się w uśmiech cwaniaczka – Emeli ma matkę jak z obrazka, a sama jest szarą myszką. Widocznie w tym przypadku jabłko spadło daleko od jabłoni.
   Zastanawiam się dość głęboko czy znam Emeli Nordson. Choć mam wrażenie, że to imię obiło się gdzieś o moje uszy, jednak nie potrafię przypomnieć sobie gdzie i kiedy.
 - Daj spokój. Em jest całkiem miła. To przyjaciółka Caroline. – Harry piorunuje wzrokiem bruneta. A ja pochłaniam wszystkie informacje.
   Powoli części układanki składają się w całość. Emeli, to ta dziewczyna, która dziś rano gapiła się na mnie, jak osioł w malowane wrota. To jakaś wariatka, a nie całkiem miła dziewczyna, aż chcę powiedzieć, ale zamykam dziób.
 - Ray, a jaki był Twój pomysł? – pytam zaciekawiony. W sumie, może być całkiem fajnie.
 - Przyjacielu – chłopak podchodzi do mnie, kładzie dłonie na moich ramionach, po czym uśmiecha się szeroko – Wiedziałem, że się na Tobie nie zawiodę! Powiedz, kto nie chciałby zaliczyć takiej kocicy? – unosi brwi, kiwa nieznacznie głową w stronę kobiety. Harry spogląda na mnie, wywołując we mnie poczucie winy? Sam nie potrafię odgadnąć co właśnie czuje. Chuj, raz się żyje co nie?
 - Noah, a więc, zrobimy tak...

   Szczerze, jeszcze wtedy nie wiedziałem, że najgłupszy pomysł na jaki wpadł Railey O’Connel, zmieni całe moje życie. I to niekoniecznie w piekło. 

czwartek, 12 lutego 2015

PERFORM:

ME > Emeli Nordson > 20
Bo na tym właśnie polega miłość - na kłóceniu się i godzeniu, na wytykaniu sobie błędów i przebaczaniu, na milczeniu i rozmowie, na słuchaniu i mówieniu, na pewności i zwątpieniu, zazdrości, na byciu razem i byciu daleko od siebie.

HE > Noah Parker > 22 
Dopóki nie poznałem Ciebie, nie wiedziałem, że tak bardzo można chcieć o kogoś walczyć.

MY SURPRISE > Niall Horan > 22
 Jeśli szczęście się do nas uśmie­cha, to trze­ba z te­go korzys­tać i sta­rać się mu do­pomóc, tak jak ono po­maga nam.

MY MOM > Isabelle Nordson > 37
Nigdy nie wiesz, jak silna jesteś, dopóki bycie silnym nie stanie się jedynym wyjściem jakie masz. 

MY FRIEND > Caroline Grace > 20
Dla innych jesteś zwykłym człowiekiem, którego mija się na ulicy. Dla mnie jesteś miłością, radością, całym moim światem i nadzieją na lepsze jutro.

MY BUDDY > Harry Styles > 22
Celem mojego życia jest bycie szczęśliwym. Z Tobą.

MY SISTER > Dakota Nordson > 18
Cele są jak magnes. Przyciągają rzeczy potrzebne do ich zrealizowania.

MY ENEMY > Railey O'Connel > 22
Najtrudniejsze w moim życiu jest bycie miłym dla głupich ludzi.

MY GRANDMOTHER > Julie Smith > 67 
Doskonała miłość czasem nie przychodzi aż do pojawienia się pierwszego wnuka.

MY DAD > Derek Nordson > 40
Każde­mu zdarza się po­myłka, która później na­daje życiu sens. 

MY SOUL MATE > Romee Wild > 20
Fun­da­men­talną wiarą, w jaką człowiek po­winien wie­rzyć... Jest wiara w siebie. Trzeba ją od­na­leźć. Wte­dy na­wet pe­symis­ta pat­rzy na świat przez różowe okulary. 

MY LECTURER > Collin Terry > 30
Trzymam kciuki za jutro. Za pojutrze i za kolejny tydzień także. Trzymam kciuki za całe przyszłe życie, liczę na szczęście, na kilka powodów do uśmiechu, na kogoś bliskiego, na jej ramiona, na jej dłonie, na wspólne życie.

MY OLD FRIEND > Chris Ellis > 20
Wszystko przyjdzie z czasem. Trzeba tylko umieć cierpliwie czekać.