niedziela, 14 lutego 2016

3. Po burzy zawsze wychodzi słońce

       Czuję się zmęczona. Ilość wypitego alkoholu w zbyt krótkim czasie daje mi się we znaki. Widzę podwójnie, gdzieś koło mnie przechadzają się parki szukając wolnego pokoju. W oddali dostrzegam mojego kolegę azjatę, macha do mnie swoją malusią rączką, a ja tylko patrzę na niego, bo moje kończyny odmawiają mi posłuszeństwa. Rozumiecie? Jestem tak nawalona, że mam wrażenie, iż moje ręce ważą jakąś tonę. Emocje wybuchają we mnie jak wulkan, czuję się zdruzgotana, smutna i chce mi się rzygać.
      Skręcam w pierwsze lepsze otwarte drzwi. Zamykam je, ale nie jestem do końca pewna, czy przekręciłam zamek zanim ległam na łóżko. Myśli mi wirują. Trwa to kilka krótkich chwil, czuję jak tępy ból przedziera mi się przez głowę, wstrzymuję oddech, po czym wypuszczam powietrze z płuc. Ołowiane powieki opadają, a ja, nawet nie wiem kiedy zapadam w mocny sen.

<>

        Docieram na imprezę lekko spóźniony. Kiedy wysiadam z auta, przebiega koło mnie kilka półnagich dziewczyn w samych stanikach i skąpych majtkach. Są mokre, co zapewne oznacza, że kilka chwil temu zostały skąpane w basenie. Imrezowa tradycja Railey’a O’Connela zaliczona.
        Drzwi domu są otwarte, więc wchodzę. Rozglądam się. Po mojej prawej trwa gra w karty, a wygraną jest stosik kilku funtów leżących na środku stolika. Jak się domyślam, za każdą przegraną partię pije się shota. Jakby nie patrzeć, to też jest tradycja, którą jakby nie patrzeć stworzyliśmy. Ja, Railey i Harry. Po lewej, gdzie normalnie stoi kanapa i niski stolik kawowy  widzę około dwudziestu ludzi, tańczących ze sobą w rytm muzyki puszczanej z dużej konsoli, ustawionej tuż pod ścianą oddzielającą salon od kuchni.
        Biorę piwo, przekręcam kapsel, po czym piję dość duży łyk. Napój jest zimny i jak przypuszczam, niedawno wyjęto go z lodówki. Nie mogę się bardziej mylić, kiedy jakieś dwa kroki przede mną zauważam Railey’a w kolorowej koszuli w hawajskie wzory, roznoszącego złoty napój bogów, konwersującego z nowo spotkanymi gośćmi.
 - Stifler! – krzyczę głośno. Brunet odwraca się i kiedy dostrzega moją osobę, oddaje zgrzewkę z piwami jakiemuś chudemu kolesiowi i podbiega do mnie.
 - Oh, zamknij mordę. – uśmiecha się szeroko, klepiąc mnie po ramieniu – Tylko piwko, przyjacielu? Mam coś lepszego. – chwali się, unosząc i opuszczając brwi.
 - Nie będę z Tobą palił zielska, mam jeszcze jakieś zasady. – oznajmiam. O’Connel wydaje się być lekko rozczarowany – Ale zapytaj Harrego, z nim nigdy nic nie wiadomo.
 - Pytałem. Ale Caroline spaliła mnie wzrokiem.
        Uśmiecham się wyrozumiale, bo wiem jaka jest Caroline. Trzyma Harrego na krótkiej smyczy, ale tylko i wyłącznie dla jego dobra. Z Railey’em nie można się nudzić, ale nie można też być rozsądnym. Znamy się od zawsze, więc wiem jak jest. Niestety. Bez słowa ruszamy, przyjaciel idzie pierwszy, ja zaraz za nim. Ciągle go ktoś zaczepia, słyszę pijane głosy jaka ta impreza jest nieziemska, bla bla bla. Stara śpiewka, ale po prostu ludzie są nowi.
         Docieramy do kuchni, gdzie widzę Care, chodzącą  w kółko z telefonem przy uchu. Jest wkurzona. Jej brwi są ściśnięte, a linia szczęki mocno zarysowana. Harry ze spokojem stoi przy jej boku, a kiedy nas zauważa uśmiecha się szeroko.
 - Pierwsza zaginiona. – mówi, kiedy już zbliżamy się do gołąbeczków – Emeli Nordson. Dacie wiarę?
 - Harry, proszę Cię. Czemu ona nie odbiera, do cholery?! – dziewczyna aż czerwieni się ze złości – Dzwonię już piętnasty raz, a tam ciągle jej głupie: „Cześć tu Anna z Frozen, zamarzłam, bo moja siostra to suczinda. Nagraj się po sygnale”.
          Wybucham śmiechem i wiem, że to nie była najlepsza rzecz na jaką mógłbym sobie teraz pozwolić. W końcu to największe psiapsie na wydziale, a ja tak lekceważąco podszedłem do tej sprawy.
 - Może jej poszukam? – proponuję dla złagodzenia sytuacji. Grace wyciąga niewidzialną maczetę i ucina mi nią głowę. Widzę to w jej oczach, wielka żądza krwi. Ogólna masakra.
 - Okej, przydaj się do czegoś, przystojniaczku, a król imprezy idzie na polowanie. – Railey mówi na odchodne, po czym znika w tłumie z rękoma zarzuconymi na ramiona dwóch ślicznych dziewczyn.
           Ja także zostawiam parkę, kierując się od razu do schodów. Przypuszczam gdzie może być, więc idę do łazienki. Otwieram drzwi. Pustka, no może oprócz Ricka śpiącego w wannie przytulonego do butelki wódki. Słodko. Nie kończę swoich poszukiwań, no, cóż. Nie chwaląc się. Nie jestem człowiekiem który się szybko poddaje, wręcz przeciwnie. Jestem człowiekiem honoru. Cały ja, Noah Parker.
            Uchylam drzwi do pierwszego pokoju, pusto. Kolejny pokój – zamknięty. Cóż, został jeszcze jeden, i ona musi tam być, albo trzeba szukać jej martwego ciała w basenie. Albo w krzakach. Chociaż wiem, że to okropna wizja, a że nie jestem też okropnym człowiekiem, mam nadzieję, że ją tam znajdę. Naciskam klamkę, zamek puszcza, a drzwi otwierają się. Mała lampka przy łóżku oświetla jej twarz. Leży z rękoma przy twarzy, a czerwona sukienka uniosła się tak, że widać jej czarne majtki w białe kropki. Niezbyt sexowne. Podchodzę bliżej, ale będąc kilka kroków od niej czuję zapach wódki. Oj, chyba ktoś przesadził i to konkretnie.
 - Emeli? – dotykam jej ramienia, ale nie widzę reakcji – Emeli, jeśli myślisz, że leżenie z odkrytymi majtkami jest sexy to chyba się mylisz, bo raczej nie ma nekrofila na tej imprezie. Zważywszy na Twój stan. – mówię śmiejąc się sam do siebie, bo blondzia leży ciągle bez ruchu – Halo?!
             Dziewczyna mozolnie otwiera oczy. Widzę, że nie będzie łatwo. Porusza się na materacu, jakby znów miała zapaść w sen, ale kiedy zauważa mnie stojącego koło niej budzi się. Widzę zażenowanie i zdziwienie na jej twarzy. Po czym jakby nigdy nic uśmiecha się błogo.
 - Czy to sen? – pyta – Jestem w niebie?
 - Nie. – sprowadzam ją na ziemię – Jesteś w pokoju Railey’a i szuka Cię Twoja najlepsza przyjaciółka, Anno z Frozen.
 - Moja przyjaciółka? – widzę, że kompletnie nie ogarnia. Szkoda mi jej, na prawdę mi jej szkoda – Elza? Elza jest moją siostrą.
             Okej, poddaję się. Nie wiem kim jest Elza i czy ona jest na prawdę jej siostrą, nie mam też pojęcia o czym ta dziewczyna bredzi, więc wyciągam telefon z kieszeni i wybieram numer Caroline. Odbiera po pierwszym sygnale.
 - Znalazłeś ją, proszę powiedz to!
 - Tak, mówię Ci, znalazłem. – patrzę na twarz Em, która jakby coraz bardziej rozumiała co się dzieje wokół niej – Ale myślę, że powinnaś tu przyjść. Jestem w pokoju Railey’a. Ona mówi coś o jakiejś Elzie, a ja do chuja nie wiem kim ta dziewczyna jest! – rozłączam się nie czekając na odpowiedź, chowając telefon w tą samą kieszeń z której go wyjąłem.
 - Noah Parker. – przez gardło Nordson przechodzi moje imię i nazwisko – Czy... czy ja?
 - Tak, Ty... ale co Ty?
 - Czy Ty? – pyta – Czy my?
 - My? – unoszę brwi zdziwiony. Czy ta dziewczyna pyta się...
 - Czy my obydwoje trafiliśmy do nieba?

 <>

            Aby znów poczuć się sobą potrzebowałam całych czterdziestu ośmiu godzin. Do żywych powróciłam we wtorek rano, kiedy mój budzik zawył głośno, każąc mi wstawać z łóżka. Tym razem, już mojego łóżka. Wszystko byłoby całkiem okej, gdyby nie fakt, iż moja najlepsza na świecie przyjaciółka Wredna Caroline z każdym najmniejszym szczegółem opowiedziała mi sobotnie wydarzenia. Jeśli można spalić się ze wstydu, tak jak wampiry na słońcu, to za chwilę to nastanie, bo na samo wspomnienie tej soboty kręci mi się w głowie.
            Zwlekłam się z łóżka, wzięłam krótki prysznic, umyłam zęby i jakby nigdy nic zeszłam na dół, gdzie na wysokiej wyspie leżała kartka od mamy. „Będę dziś w domu później, zjedz na mieście”. No cóż, chociaż moja mama nie ma do mnie obrzydzenia.
            W połowie drogi na uczelnię zwątpiłam czy w ogóle powinnam się tam dziś pojawić. Z wiadomych względów. Pokazałam niezbyt ładne majtki i bełkotałam o świecie pozaziemskim. Nie do byle kogo, do samego Noah Parkera. Na samą myśl robi mi się niedobrze. Jestem taka głupia, czy to alkohol robi ze mnie głupka? W sumie, już sama nie wiem, ale wiem jedno. Stado antylop na Saharze, ma lepszą łeb od Emeli Nordson. Tak, tak. Emeli Nordson to ja i ciągle tu jestem, bo kurwa mać, wstyd nie może spalić. Chociaż właśnie tego pragnę.
             Docieram do bramy wejściowej, kiedy słyszę jak ktoś biegnie za mną. Okej, Em, nie odwracaj się, idź przed siebie, może to tylko pół maraton. Nic nadzwyczajnego. Nikt nie chce się z Ciebie śmiać ani pokazywać na necie filmików jak robiłaś jakieś dziwne rzeczy po pijaku. I nie jest to też Noah Parker, nie, to na pewno nie on.
 - Cześć, Emeli Nordson. – wyobrażam sobie jak najprzystojniejszy facet na świecie podchodzi do mnie, bierze mnie w ramiona po czym całuje mnie namiętnie do końca świata. Cóż, przynajmniej mam dobrą wyobraźnię. Potrafię wyprzeć najgorsze scenariusze, chociaż wiem, tak mocno wiem, jaki scenariusz napisał mi los. Jakby nie patrzeć, trzymam go w ręce i widzę wielki, wyimaginowany napis: „Czas wykopać dziurę koło dębu na placu, gdzie będziesz mogła schować swoją głupią głowę, alkoholiczko. Ale przed tym poprowadzisz przemiłą, szyderczą rozmowę z Noah Parkerem, kolesiem który oglądał Twoje antysexowne, babcine majty.”
 - Hej. – odpowiadam tylko, zawzięcie krocząc przed siebie. Nawet nie uraczyłam go spojrzeniem. Ani jednym.
 - Dobrze się już czujesz?
 - A martwi Cię to na serio, czy to tylko Twój zasrany obywatelski obowiązek, żeby mnie o to pytać?
 - Hej, hej. Dziewczynko. Leżałaś praktycznie pół żywa. Chyba nie dziwne, że się o Ciebie martwię? – ciemnowłosy zagradza mi drogę, stając tuż przede mną. Jest ubrany w czarną koszulę i jeansy tego samego koloru. Jest gorący i aż dziwię się, że nie zabiera mnie do swojego nieba.
 - Ale jak widzisz powstałam ze zmarłych. – komentuję, ciągle nawiązując do błękitnej, nieskończonej przestrzeni nad naszymi głowami. Czy to nie jest błąd?
 - Dobre porównanie. – śmieje się z mojego żartu, a ja na prawdę rozważam zakopanie głowy pod uczelnianym dębem.
 - Jeszcze coś, bo spieszę się na zajęcia?
 - Nie masz za chwile zajęć. – odpowiada zwężając oczy.
 - A co, tak spodobały Ci się moje barchanowe majtaski w kropeczki, że z podniecenia sprawdziłeś mój plan? – pytam, mając dość miłości mojego życia. W głębi duszy mam nadzieję, że kiedyś mi przejdzie. Samo przez siebie mówi, tak? MIŁOŚĆ MOJEGO ŻYCIA, helou?!
 - Ja wiem wszystko. – Noah częstuje mnie najsłodszym uśmiechem jaki w życiu widziałam. Trochę miękną mi kolana. Wiecie, miłość, uczucia, motylki i serduszka.
 - A ja wiem jedno. – mówię przez zaciśnięte zęby, uparcie pokazując mu moją silną i niezależną twarz. Palec wskazujący wciskam mu w sam środek klatki piersiowej. Jest niezła. Ba, jest zajebista, a ja dawno nie dotykałam klatki piersiowej. Kiedy ja w ogóle ostatnio dotykałam faceta? – Wiem, że to są nasze ostatnie słowa. Powiedz „narazie”, ja odpowiem, a zaraz po tym rzucę zaklęcie, które sprawi, że zapomnimy o sobocie. Okej?
 - Cóż w takim razie, Wróżko Wando, do zobaczenia.
             Mówi, a na jego piękną twarz znów wpływa uśmiech, ale nie słodki, tylko szelmowski, który rzeczywiście mówi, że się niedługo zobaczymy. Chyba odnalazłam swoje własne niebo na ziemi.