środa, 11 listopada 2015

2. Dom pełen niespodzianek

   Gdybym mogła wskazać jedno miejsce w którym nie chciałabym przebywać chociaż przez pół sekundy, byłby to dom Riley’a O’Connela. Był dla mnie jak jaskinia lwów. Wchodzisz i Cię nie ma. Albo po prostu wyprowadzają się mega pijaną, niekontaktującą i zapewne z hańbą wypisaną wielkimi literami na czole.
   Gdybym jednak miała powiedzieć na kim mi najbardziej zależy wskazałabym Caroline, moją największą, najwierniejszą psię. Moja psiółcia przyjaźni się z Riley’em O’Connelem. Pewnie zastanawiacie się dlaczego? Bo Riley to przyjaciel jej chłopaka Harrego, którego ona kocha, no i do kurwy nędzy akceptuje każdego zjeba z którym trzyma Harry. Szkoda tylko, że nie idzie jej tak łatwo zeswatać mnie z najpiękniejszym, najmądrzejszym i zapewne najbardziej seksownym kolesiem na kuli ziemskiej, który również jest przyjacielem Stylesa.
   Noah Parker.
   Wzdycham, bo przecież tak się robi, kiedy człowiek czuje coś do drugiego człowieka. Przyśpiesza mu serce, motylki latają w brzuszku, nogi drętwieją. Zapewne to kilka z wielu reakcji ciała na stan zakochania. Albo poważna choroba.
   Ale ja na pewno jestem zakochana. I głupia. Ale nie poddaję się i walczę. Idę na tą pieprzoną imprezę do Riley’a i nawet jakby mnie mieli wynieść w trumnie, poderwę Noah. Na pewno to zrobię. Jestem silna, mam dużo pewności siebie, jestem piękna i inteligenta.
   Ale także potrafię nieźle się okłamywać.
 - Dziś na obiad mamy pizzę. Nie miałam czasu gotować. – głos mamy w końcu dociera do mojego mózgu. Jestem pewna, że gadała do mnie przez całą drogę do domu, ale, no przepraszam. Myślałam o Noah, wtedy cały świat się zatrzymuje. Dla mnie. Nie dla mamy, która zapewne jest już nieźle wkurzona.
 - Tak? – pytam beznamiętnie – A Twoja córka baletnica, przyszła aktorka teatralna, droga Dakota też będzie jeść tłustą i kaloryczną pizzę? – wiem, że przesadziłam, ale nie mogłam powstrzymać się od komentarza na ten temat. Jestem pewna, że dla niej znajdzie się kawałek dobrego mięska i sałata. Mnie można karmić gównem, jej nie. Dlaczego? Bo ma przyszłość. Świetlaną, jak to zawsze mówiła nasza babcia Julie.
 - Emeli, ile razy mam Ci tłumaczyć, że Dakota jest na specjalnej diecie. Nie może jeść pizzy. – spoglądam na mamę. Ona także odrywa wzrok od drogi, ale równie szybko kieruje go w tą samą stronę – Dla niej mam sałatkę i trochę mięsa z indyka w sezamie.
   Głośnym parsknięciem kończę konwersację z mamą. Szczerze? Mam dość wywyższania Dakoty. Chociaż wiele rozumiem. Jest dumą rodziny. Osiąga wszystko co chce. Wygrywa konkursy baletowe. Uczestniczy w długich próbach w teatrze. Miała swoją przygodę z pianinem. A ja? Ja chodzę w wytartych ogrodniczach, koszulkach w koty i studiuje ochronę środowiska. Moimi osiągnięciami są: 6 sezonów Plotkary w tydzień, trzy razy złamana prawa ręka i palenie paczki papierosów na dobę (jestem w trakcie rzucania, hehe).
   Wjeżdżamy na podjazd naszego domu. Nie zmieniło się w nim nic od momentu w którym się tu wprowadziłyśmy, czyli od kiedy najlepszy tatuś na świecie, Derek Nordson, porzucił mamę. Do tego ciężarną. Ale cóż, oklaski dla tego pana. Osiemnaście lat temu stworzył geniusza. Szkoda tylko, że nie ma o tym żadnego, nawet bladego, ani przede wszystkim różowego pojęcia.
   Wysiadam z auta, biorę torbę i od razu kieruję się w stronę drzwi. O dziwo były otwarte. Z tego co wiem i co jest napisane wielkimi literami na planie zajęć Dakoty powinna ona być w drodze na próby do przedstawienia. Więc to na pewno nie ona jest w domu.
   Szybko jednak uświadamiam sobie kto nas odwiedził.
 - Em! – słyszę znajomy głos z kuchni, a do moich nozdrzy dociera smakowity zapach sosu bolońskiego ze świeżą bazylią. Babcia Julie!
 - Baaaaabciu! – wydzieram się, po czym biegnę do kuchni by przytulić kobietę. Jak zwykle wygląda olśniewająco. Ubrana w żółty żakiecik i spódniczkę do kolan w tym samym kolorze, wydaje się raz młodsza niż jest na prawdę. Moja babcia jest w sumie najpiękniejszą kobietą w starszym wieku jaką widziały moje oczy. Mama odziedziczyła po niej urodę, Dakota również. Tylko ja wyglądam jak mój ojciec. Szara i brzydka. Czarownica z rodu Nordsonów.
 - Jak ślicznie wyglądasz wnusiu. – babcia uśmiecha się do mnie promiennie, poprawiając mi kosmyk włosów  - Tylko proszę Cię, kup w końcu nowe spodnie. Wyglądasz jak stary robol, nie jak młoda, piękna kobieta.
 - Babciuuuuu... – wzdycham, poprawiając lekko za duże spodnie. No co... bardzo je lubię.
 - Dzień dobry mamo. – blondynka wchodzi do kuchni, kładzie torebkę i klucze na stół po czym przytula się mocno swojej mamy. Apogeum piękna w mojej kuchni. To takie wzruszające – Widzisz Em, będziesz miała zdrowy i pożywny obiad, zupełnie jakbyś sobie to wymarzyła. – mama lustruje mnie wzrokiem, krzywo się uśmiechając. Czy ja przed chwilką powiedziałam, że jest piękna? Cofam to, do cholery. Dobra, nie cofam, ale dodaję, że charakter odziedziczyła po dziadku Hubercie. Jest ironicznie chamska i zrzędliwa. Jak stara ropucha. Pewnie dlatego nigdy nie chciałam siadać na kolanach u dziadka Huberta. Zawsze kojarzył mi się z obślizgłą ropuchą. O czym ja w ogóle myślę?
   Nakładam sobie pełnoziarnisty makaron na talerz, oblewam go sosem i dziękując babci za pyszny obiad, udaję się z nim do własnego pokoju. Potrzebuję trochę ciszy i spokoju przed dzisiejszym wieczorem.
   Wieczorem w domu lwa.
    Odpalam kolejnego papierosa. Tak zwanego PPPO – Partnera Papierosa Po Obiedzie. Tak, tak. Rzucam, wiem. Ale nie dziś. Dziś jest dzień w którym zginę z łap lwa. Jestem przerażona.
    Zaciągam się kolejny raz kiedy słyszę dzwonek telefonu. Caroline.
 - Dzień dobry, z tej strony sex telefon. Mamy pani wymruczeć pozycję 69 czy na pieska? – chcę być zabawna, ale zimna cisza wydobywa się ze słuchawki.
 - To nie było śmieszne, Em.
 - Owszem było. – mówię pewna swojego. Strzepuję popiół z papierosa – Co chciałaś najdroższa przyjaciółko?
 - Chcę Ci tylko powiedzieć, że jeśli na dzisiejszą imprezę założysz którąś ze swoich koszulek ze zwierzęcym wzorem, musimy zakończyć naszą przyjaźń.
 - To nie było śmieszne, Car.
 - Chcesz powiedzieć, że masz zamiar być asexualna w miejscu w którym ocieka męskimi wdziękami? – słyszę desperację w głosie panny Grace, w przyszłości Styles.
 - Chcę Noah. Mam gdzieś innych kolesi epatujących testosteronem.
 - Noah lubi sexy laski. – robi mi się przykro, ale wiem, że Caroline ma rację.
 - Zobaczymy co da się zrobić. – obiecuję, odkładając telefon na parapet, po czym rzucam się na łóżko, a razem ze mną pet z którego wprost na pościel ukrusza się kawałek popiołu. Super!

   Dało się zrobić niewiele. W swojej szafie znalazłam jedną sukienkę. A dokładnie flanelową, w czarno-czerwoną kratę, wiązaną w pasie. Ale to musi wystarczyć. Zadziałam cuda dodatkami. Jakiś naszyjnik, duży świecący i czarne koturny. Będzie gitezik majonezik. Extraski. Propsiki baloniki.
   Uświadamiam sobie jednak po chwili jedyną, dobitną prawdę. Nie będzie super, będzie beznadziejnie.
   Kąpię się, ubieram to co wybrałam, zapalam jeszcze papierosa, kończę po czym wyrzucając peta przez okno. Spryskuje ciało perfumami i w sumie jestem gotowa. Pachnąca, uczesana, wymalowana i we flanelowej sukience do połowy uda. Całkiem sexy. Unoszę kawałek sukienki, wyciągając nogę w stronę lustra. Wysyłam buziaczki, pozuję, poprawiam włosy.  Chyba zostanę aniołkiem VS jak tak dalej pójdzie.
 - Emeli! – krzyk mamy przerywa moje wyginanie się przed lustrem – Caroline już jest!
 - Zaraz schodzę. – mówię, spoglądam jeszcze raz w lustro. Będzie okej, Emeli, będzie okej. Powtarzam, głośno, dobitnie i wciągam powietrze. Będzie okej.
   Pokiwałam babci i mamie, wychodząc z domu. W głowie przewijały mi się ciągle dwa słowa: będzie okej. Ale im bliżej auta Harrego byłam, tym bardziej uświadamiałam sobie, że tak nie będzie. Wsiadając do środka nie było ucieczki. Ale potem przywołałam w myślach twarz Noah, stojącego przy blacie w kuchni domu Riley’a, pijącego whiskey w niskiej, przeźroczystej szklance i nagle cały strach zniknął. Noah Parker musiał być mój. I to dzisiaj.
   Na miejsce pojawiliśmy się po 10minutach jazdy. Już z daleka było widać oświetlony dom Riley’a.
 - Wow. – wymknęło się blondynce – Riley powinien robić to zawodowo.
 - Co? Występować w cyrku jako clown? Jestem pewna, że byłby w tym najlepszy. – komentuję, ale w samochodzie zapanowała grobowa cisza – Może mam wam przypomnieć jak zachowywał się na ostatniej imprezie, kiedy latał z gołym fiutem i sikał do wszystkich wazonów? Tego już nie pamiętacie? – ani Harry, ani Caroline nie powiedzieli już słowa. Może tylko ja pamiętam wszystkie pojebane i głupie rzeczy jakie robił Riley O’Connel. I szczerze w tej chwili znienawidziłam go jeszcze bardziej.
   Styles zaparkował po drugiej stronie ulicy, bo nigdzie indziej nie było miejsca. Zebrało się już wiele osób. UWAGA! Wydarzenie roku!
 - Kochanie, zostawię Cię na chwilkę z Emeli bo chciałbym się przywitać z chłopakami. Przyniosę Ci coś do picia. Piwo? Emeli to samo? – Harry obejmuje moją przyjaciółkę, całując ją czuje w czoło.
 - Może być...
 - Dla mnie wódka. Czysta. – przerywam Caroline. Uśmiecham się głupkowato do Harrego. Zamówienie złożone, czas zacząć imprezę.
   Wszystko szło w całkiem dobrym kierunku. Harietta nasza przyniosła całą wódkę, kieliszki i wodę do popicia. Ja preferowałam raczej wódkę solo, ale reszta nie miała w sobie takiej otchłani desperacji, żeby tak pić wódkę. Po piątym kieliszku zrobiło się super. Nikt mnie już nie wkurwiał, machałam do przechodzących osób. Po siódmym, chodziłam i rozmawiałam z każdym napotkanym pipulem. Poznałam nawet jednego azjatę. Nauczył mnie słowa w swoim języku. Ogółem było całkiem fajnie, dopóki nie przypomniałam sobie o Noah. Przeprosiłam chińskie towarzystwo i udałam się do kuchni. Przypuszczałam, że tam będzie. On, piękny, z whiskey i szarmanckim uśmiechem na ustach. Już miałam wchodzić do kuchni, kiedy usłyszałam za sobą zziajany głos.
 - Przepraszam. – wyczuwam irlandzki akcent. Odwracam się – Wiesz może gdzie jest toaleta?
   Zaczynam się śmiać w duchu. Już duża dawka alkoholu robi swoje, bo czuje jak jego cząstki dostają się do mojego mózgu włączając we mnie największą sukę. Ciągle patrzę na nieznajomego z głupkowatym uśmiechem, który pojawił mi się na twarzy. Koleś jest całkiem przystojny, ma blond włosy i czarną koszulę w zebry. Delikatnie spoglądam w dół. Ciemne dopasowane spodnie uwydatniają jego zgrabne, wysportowane nogi, a musztardowe botki aż krzyczą, że kosztowały więcej niż cała moja szafa.
 - Czy to jakiś sposób na podryw? – poprawiam włosy, wydając z siebie chichot podobny do pisku myszy którą goni dziki kot.
 - Nie. Po prostu muszę iść do toalety, a nie wiem gdzie jest. – chłopak wybucha soczystym śmiechem.
   Czuje się zbita z tropu. Policzki zaczynają mnie piec i domyślam się, że wyglądam jak burak prosto z pola. Prostuje się, próbując ratować swoją godność. Chyba tylko to mi zostało.
 - Musisz iść do góry. Drugie drzwi po lewej. Zawsze do usług. – mówię ze ściśniętym gardłem i już mam odchodzić kiedy blondyn zatrzymuje mnie. Patrzę na niego pijanym, pytającym wzrokiem. Czuje, że mam zaszklone oczy. Uspokój się Emeli.
 - Nie martw się, znam lepsze sposoby na podryw. – irlandzki przystojniacha pokazuje rząd pięknych, białych zębów, po czym szybkim krokiem udaje się na górę, zapewne do celu swojej podróży.
   Chyba na prawdę mocno chciało mu się siusiu.

piątek, 13 lutego 2015

1. Lew, owsianka i kłopoty

   To jest zupełnie normalny dzień. Przez „zupełnie normalny dzień” rozumiem to, że wstaję, ubieram się, idę na uczelnię, wracam z uczelni, po czym znów idę spać. W między czasie również jem, oddycham, przysypiam na zajęciach i chodzę do toalety (tak nawiasem mówiąc, to chyba robi każdy człowiek, ale ja nie jestem normalnym człowiekiem. Jestem człowiekiem kotem. Nie, nie. Żartuje. Jestem zupełnie normalna, ha ha ha). Nie zapominam również o rozmowie. Moja przyjaciółka nawet jakbym była niemową, zmusiłaby mnie do pogadania. No, to pogadane.
   Siadam na stołku, dość wysokim, przy moim metr sześćdziesiąt każdy stołek i każdy człowiek powiżej metr sześćdziesiąt pięć to wielkolud lub wielkostołek. Moja siostra już pożera swoje fit śniadanko, bo przecież jest tancerką, aktorką, i Bóg jeden wie czym jeszcze. Wcina tą owisankę jak wygłodniały lew po złapaniu niewinnej antyplopy. Jest mi smutno i szkoda mi każdej zażartej antylopy. Ale taki łańcuch pokarmowy. Lwy zażerają bezbronne majestatyczne antylopki, a my pożeramy płatki owsiane. Proste.
 - Emeli? – mama podstawia pod mój nos talerz wyepłniony po brzegi miodowymi płatkami zalanymi ciepłym mlekiem – O kótrej kończysz zajęcia? Mogłabym po Ciebie przyjechać jeśli chcesz.
   Wzdycham, zastanwiając się głęboko. Chyba o 17, a może o 14? KURWA.
 - Nie wiem, mamo, dam Ci znać. – odpowiadam wzruszając ramionami. No, co? Seriously, i don’t know.
   Wiecie, co? Czasami zastanawiam się czy to serio moja mama. Wygląda jakby sekundę temu zeszła z wybiegu Victoria’s Secret. Możecie wierzyć lub nie, ale to gorąca laska. Ale bidulka, jest ciągle sama. Nie ma szczęścia do facetów. Ojciec odszedł od nas jak miałam rok, a Dakoty nawet nie było na świecie. Rozumiecie? Spieprzyć przed odpowiedzialnością potrafił, płacić alimentów już nie. Durny ojciec. To znaczy Derek. Bo tak miał na imię. W sumie, chyba nadal ma, ponieważ nie mam pojęcia czy jeszcze chodzi po kuli ziemskiej.
   Znów spoglądam na moją mamę, o szlachetnym imieniu Isabelle, jest taka szczupła, a mi na brzuchu robi się wielka opona. Ma piękne, długie blond włosy, a ja szaro-niezidentifikowany-brąz-przeplatany-żółtym-blondem. Posiada oczy w kolorze lazuru, a ja zielone jak źdźbło trawki, po której hasa sarenka. Oczy mam po ojcu, chujowe, ale muszę przeżyć.
 - Emeli, czy ja jestem brudna?
 - Co? – wracam do rzeczywistości. Mama okręca się wokół własnej osi, szukając na tyłku wyimaginowanej plamy.
 - Czy jestem brudna?
 - Nie jesteś brudna, mamo. – odpowiadam, pochłaniam resztę płatów, zeskakując z siedzenia – Lecę, do zoba po południu.
 - Do zoba, księżniczko! – słyszę głos kobiety i jak zaczyna śmiać się ze swoich słów. Jest szalona ale i tak ją kocham.
   Docieram do szkoły. Piesze wędrówki to zdecydowanie za dużo, jeśli chodzi o moją kondycję, ale innego „transportu” w tej chwili nie posiadam. Pech chciał, że moja szanowna psiółeczka mieszka po drugiej części miasta i nie ma kto po mnie przyjeżdzać. Jestem taka biedna. I zmęczona. I o boże!
 - Kurwa, ten Twój chłoptaś jest całkiem niezły. – ciepły oddech Caroline owija moją szyję. Kuźwa, do jasnej ciasnej.
 - Caroline, Ty głupia pindo! Ile razy Ci mówiłam, że masz tak nie robić? – łapię blondynkę za ramię, ściskając lekko, grożąc jej palcem – Następnym razem Ci przyłożę. Obiecuję. – uśmiecham się szekoro, a przyjaciółka przytula mnie mocno.
 - Też Cię kocham, pipencjo.
   Śmiejemy się szczerze, ciesząc się swoją obecnością. Moja przyjaciółka Caroline Grace, to niezaprzeczalnie jedna z TYCH dziewczyn, które mają na wszystko wyjebane, a tak im się udaje w życiu. Ma wyjebane na facetów, lgną jak pszczoły do miodu. Ma wyjebane na szkołę, zgarnia same dobre oceny. Ma wyjebane na innych ludzi, a oni sami proszą się, żeby z nimi porozmawiała. To pewnie przez ten przebiegły uśmieszek liska-kusicielki. Mój uśmiech, to uśmiech skrzywdzonego przez życie skurwiela. To zapewne dużo wyjaśnia.
   Pewnie zastanawiacie się o kim mowa. To znaczy kim zachwycała się Caroline. Tak konkretnie, to zachwycam się nim ja, i to ja sikam w majtki na jego widok. Wiem, jak to śmiesznie brzmi, ale no, nigdy nie mieliście swojego obiektu westchnień? Bo ja nie miałam, to mój pierwszy, a skoro pierwszy i to w wieku 20 lat to wszystko przechodzę zdecydowanie gorzej.
    Noah Parker.
    Chyba właśnie wzdycham głośno, bo nie kontroluję tego co robię. A to jest zdecydowanie złe i trzeba to leczyć.
 - Musisz coś z tym zrobić. Patrzenie na niego w niczym nie pomoże, uwierz mi.
 - Dzięki za złote rady przyjaciółko. Pewnie Cię to zdziwi, ale mam o tym szczególnie dobre pojęcie. – w końcu ruszamy z miejsca, bo jeśli stałybyśmy tam jeszcze chwile, a ja gapiłabym się w jeden punkt, to mogliby uznać, że serio jestem jakaś świrnięta dzida.
 - Słuchaj. Harry go zna. Harry to mój facet. To takie proste, Em. – wzruszam ramionami, spoglądając na blondynkę. Ona serio tak uważa? Bo ja tak kuźwa nie uważam. Nieskromnie dodam, że to jest ekstrelanie trudne i wręcz nie możliwe. To Noah Parker, do cholery – Wiem o czym myślisz. Bleh bleh, to takie ekstermalnie trudne, to Noah Parker, do cholery! – udaje mój głos, a przy tym wygina twarz w niezidentyfikowane miny, które mają być kopią mnie. Czy ja serio mam taki niedowład twarzy clowna?
 - Swoje wiem. Koniec tej głupiej konwersacji.
   Koniec konwersacji, ale nie tego, że mijam Noah, który jest ubrany w proste ciemne jeansy i błękitną koszulę. Fuck this shit. Jest boski. Bóg, prosto z Olipmu.
   Niestety, ale zaczęły się zajęcia, a ja musiałam zapomnieć o Noah. W sumie nie zapomniałam, ale zaprzestałam myślenia. Na dokładnie, dwie minuty i trzydzieści osiem sekund. To chyba mój rekord. He he he. Pobiłam rekord! Z radości zatańczyłam sambę w mojej głowie. Nie wiedziałam, że mam takie zdolności taneczne.
   Wykłady ciągną się w nieskończoność, dziadziuś nawija o jakichś bzdetach i aż zapominam dlaczego wybrałam akurat ten kierunek. Moją jedyną podporą na tych studiach jest Caroline i nie ukrywając faktu także Noah.
 - Proszę, Emeli. – dziadziuś wywołuje moje imię, a ja spoglądam na niego błędnym wzrokiem – Proszę, powiedz o czym właśnie mówiłem. – cały rok skupia na mnie swoją uwagę. Teraz oni są lwami a ja antylopą.
 - Panie Profesorze, bardzo miło mi było Pana słuchać, ale... odleciałam na chwilę i nie mam pojęcia o czym Pan mówił... – uśmiecham się, ale to chyba nie pomaga. Dziadziuś pali się ze złości. Jestem pewna, że gdyby Car wiedziała o czym biadolił podpowiedziałaby mi coś, cokolwiek.
 - Nie ważne Panno Nordson, będę miał Pannę na oku.
   Chociaż Pan, Panie Wels.

<>

   Z reguły jestem spokojnym człowiekiem. Staram się być miły, pomagać babciom na pasach i nie wstrzynać bójek. Jednakże, ciągle jestem zwykłym, najprostszym w obsłudze facetem i popełniam błędy. Na przykład wybieram nie odpowiednie dziewczyny i zdarza mi się, że uczestniczę w bójkach po alkoholu.
   Moje życie, to normalne życie, przy normalnej pensji, przy wsparciu normalnych rodziców, jednakże z taką różnicą, iż posiadam nienormalnych znajomych.
   Wiecie jak to jest. Z kim przystajesz taki się stajesz. Twój pierwszy kumpel chociaż niepozorny, jest cholernie inteligentny, a oprócz tego, jak to mówi moja siostra „nieziemsko przystojny”, cokolwiek to znaczy. Twój drugi kumpel, chociaż z pozoru miły i sympatyczny, kombinuje jak wół pod górkę. A skoro kombinuje twój kumpel numer dwa, zaczął kombinować kumpel numer jeden, to Ty też zaczynasz, zwłaszcza Twoja silna wola jest najsłabszą silną wolą na całej ziemi.
   Wychodzę ze szkoły, tuż obok mnie kroczy szczęśliwy Harry, a koło szczęśliwego Harrego, Railey, który cudem zdał kolokwium z fizyki. Okej, wiem, że głupi ma zawsze szczęście. A Railey, ma tego szczęścia zdecydowanie zbyt dużo. A, więc wychodzimy i gadamy o jakichś pierdołach. W końcu Railey zatrzymuje się gwałtownie, nakazując ręką, abyśmy zrobili to samo co on.
 - Nasze życie jest nudne, co? – pyta, spoglądając na nas z osobna. Widzę w jego oczach te głupie iskierki i już wiem, że wymyślił jakieś głupsze wyzwanie, cokolwiek i jakkolwiek on to nazwie.
 - Nie jest, stary. – Harry wycofuje się z tego pomysłu, bo sam wie, że te słowa zwiastują kłopoty. Railey robi minę zbitego psa (uwierzcie mi na słowo, wygląda jak prawdziwie smutny, głodny i samotny piesek. A najlepsze jest w tym to, że laski na to lecą. Jakim, kurwa cudem?).
 - Spójrzcie tylko tam. – lekkim ruchem głowy, pokazuje gdzie mamy spojrzeć. Mimowolnie odwracamy głowę – To Isabelle Nordson.
   Parking wypełniony jest samochodami, w tym moim i Harrego. Koło białgo Audi A1 stoi dość wysoka, szczupła blondwłosa kobieta. Żywo rozmawia przez telefon, jednak nie wydaje się, żeby ta rozmowa była przyjemna. Z tej odległości widać, że gotuje się, ze złości.
 - Isabelle Nordson? To matka Emeli?
 - Dokładnie, tej Emeli Nordson. – usta Raileya układają się w uśmiech cwaniaczka – Emeli ma matkę jak z obrazka, a sama jest szarą myszką. Widocznie w tym przypadku jabłko spadło daleko od jabłoni.
   Zastanawiam się dość głęboko czy znam Emeli Nordson. Choć mam wrażenie, że to imię obiło się gdzieś o moje uszy, jednak nie potrafię przypomnieć sobie gdzie i kiedy.
 - Daj spokój. Em jest całkiem miła. To przyjaciółka Caroline. – Harry piorunuje wzrokiem bruneta. A ja pochłaniam wszystkie informacje.
   Powoli części układanki składają się w całość. Emeli, to ta dziewczyna, która dziś rano gapiła się na mnie, jak osioł w malowane wrota. To jakaś wariatka, a nie całkiem miła dziewczyna, aż chcę powiedzieć, ale zamykam dziób.
 - Ray, a jaki był Twój pomysł? – pytam zaciekawiony. W sumie, może być całkiem fajnie.
 - Przyjacielu – chłopak podchodzi do mnie, kładzie dłonie na moich ramionach, po czym uśmiecha się szeroko – Wiedziałem, że się na Tobie nie zawiodę! Powiedz, kto nie chciałby zaliczyć takiej kocicy? – unosi brwi, kiwa nieznacznie głową w stronę kobiety. Harry spogląda na mnie, wywołując we mnie poczucie winy? Sam nie potrafię odgadnąć co właśnie czuje. Chuj, raz się żyje co nie?
 - Noah, a więc, zrobimy tak...

   Szczerze, jeszcze wtedy nie wiedziałem, że najgłupszy pomysł na jaki wpadł Railey O’Connel, zmieni całe moje życie. I to niekoniecznie w piekło. 

czwartek, 12 lutego 2015

PERFORM:

ME > Emeli Nordson > 20
Bo na tym właśnie polega miłość - na kłóceniu się i godzeniu, na wytykaniu sobie błędów i przebaczaniu, na milczeniu i rozmowie, na słuchaniu i mówieniu, na pewności i zwątpieniu, zazdrości, na byciu razem i byciu daleko od siebie.

HE > Noah Parker > 22 
Dopóki nie poznałem Ciebie, nie wiedziałem, że tak bardzo można chcieć o kogoś walczyć.

MY SURPRISE > Niall Horan > 22
 Jeśli szczęście się do nas uśmie­cha, to trze­ba z te­go korzys­tać i sta­rać się mu do­pomóc, tak jak ono po­maga nam.

MY MOM > Isabelle Nordson > 37
Nigdy nie wiesz, jak silna jesteś, dopóki bycie silnym nie stanie się jedynym wyjściem jakie masz. 

MY FRIEND > Caroline Grace > 20
Dla innych jesteś zwykłym człowiekiem, którego mija się na ulicy. Dla mnie jesteś miłością, radością, całym moim światem i nadzieją na lepsze jutro.

MY BUDDY > Harry Styles > 22
Celem mojego życia jest bycie szczęśliwym. Z Tobą.

MY SISTER > Dakota Nordson > 18
Cele są jak magnes. Przyciągają rzeczy potrzebne do ich zrealizowania.

MY ENEMY > Railey O'Connel > 22
Najtrudniejsze w moim życiu jest bycie miłym dla głupich ludzi.

MY GRANDMOTHER > Julie Smith > 67 
Doskonała miłość czasem nie przychodzi aż do pojawienia się pierwszego wnuka.

MY DAD > Derek Nordson > 40
Każde­mu zdarza się po­myłka, która później na­daje życiu sens. 

MY SOUL MATE > Romee Wild > 20
Fun­da­men­talną wiarą, w jaką człowiek po­winien wie­rzyć... Jest wiara w siebie. Trzeba ją od­na­leźć. Wte­dy na­wet pe­symis­ta pat­rzy na świat przez różowe okulary. 

MY LECTURER > Collin Terry > 30
Trzymam kciuki za jutro. Za pojutrze i za kolejny tydzień także. Trzymam kciuki za całe przyszłe życie, liczę na szczęście, na kilka powodów do uśmiechu, na kogoś bliskiego, na jej ramiona, na jej dłonie, na wspólne życie.

MY OLD FRIEND > Chris Ellis > 20
Wszystko przyjdzie z czasem. Trzeba tylko umieć cierpliwie czekać.