środa, 11 listopada 2015

2. Dom pełen niespodzianek

   Gdybym mogła wskazać jedno miejsce w którym nie chciałabym przebywać chociaż przez pół sekundy, byłby to dom Riley’a O’Connela. Był dla mnie jak jaskinia lwów. Wchodzisz i Cię nie ma. Albo po prostu wyprowadzają się mega pijaną, niekontaktującą i zapewne z hańbą wypisaną wielkimi literami na czole.
   Gdybym jednak miała powiedzieć na kim mi najbardziej zależy wskazałabym Caroline, moją największą, najwierniejszą psię. Moja psiółcia przyjaźni się z Riley’em O’Connelem. Pewnie zastanawiacie się dlaczego? Bo Riley to przyjaciel jej chłopaka Harrego, którego ona kocha, no i do kurwy nędzy akceptuje każdego zjeba z którym trzyma Harry. Szkoda tylko, że nie idzie jej tak łatwo zeswatać mnie z najpiękniejszym, najmądrzejszym i zapewne najbardziej seksownym kolesiem na kuli ziemskiej, który również jest przyjacielem Stylesa.
   Noah Parker.
   Wzdycham, bo przecież tak się robi, kiedy człowiek czuje coś do drugiego człowieka. Przyśpiesza mu serce, motylki latają w brzuszku, nogi drętwieją. Zapewne to kilka z wielu reakcji ciała na stan zakochania. Albo poważna choroba.
   Ale ja na pewno jestem zakochana. I głupia. Ale nie poddaję się i walczę. Idę na tą pieprzoną imprezę do Riley’a i nawet jakby mnie mieli wynieść w trumnie, poderwę Noah. Na pewno to zrobię. Jestem silna, mam dużo pewności siebie, jestem piękna i inteligenta.
   Ale także potrafię nieźle się okłamywać.
 - Dziś na obiad mamy pizzę. Nie miałam czasu gotować. – głos mamy w końcu dociera do mojego mózgu. Jestem pewna, że gadała do mnie przez całą drogę do domu, ale, no przepraszam. Myślałam o Noah, wtedy cały świat się zatrzymuje. Dla mnie. Nie dla mamy, która zapewne jest już nieźle wkurzona.
 - Tak? – pytam beznamiętnie – A Twoja córka baletnica, przyszła aktorka teatralna, droga Dakota też będzie jeść tłustą i kaloryczną pizzę? – wiem, że przesadziłam, ale nie mogłam powstrzymać się od komentarza na ten temat. Jestem pewna, że dla niej znajdzie się kawałek dobrego mięska i sałata. Mnie można karmić gównem, jej nie. Dlaczego? Bo ma przyszłość. Świetlaną, jak to zawsze mówiła nasza babcia Julie.
 - Emeli, ile razy mam Ci tłumaczyć, że Dakota jest na specjalnej diecie. Nie może jeść pizzy. – spoglądam na mamę. Ona także odrywa wzrok od drogi, ale równie szybko kieruje go w tą samą stronę – Dla niej mam sałatkę i trochę mięsa z indyka w sezamie.
   Głośnym parsknięciem kończę konwersację z mamą. Szczerze? Mam dość wywyższania Dakoty. Chociaż wiele rozumiem. Jest dumą rodziny. Osiąga wszystko co chce. Wygrywa konkursy baletowe. Uczestniczy w długich próbach w teatrze. Miała swoją przygodę z pianinem. A ja? Ja chodzę w wytartych ogrodniczach, koszulkach w koty i studiuje ochronę środowiska. Moimi osiągnięciami są: 6 sezonów Plotkary w tydzień, trzy razy złamana prawa ręka i palenie paczki papierosów na dobę (jestem w trakcie rzucania, hehe).
   Wjeżdżamy na podjazd naszego domu. Nie zmieniło się w nim nic od momentu w którym się tu wprowadziłyśmy, czyli od kiedy najlepszy tatuś na świecie, Derek Nordson, porzucił mamę. Do tego ciężarną. Ale cóż, oklaski dla tego pana. Osiemnaście lat temu stworzył geniusza. Szkoda tylko, że nie ma o tym żadnego, nawet bladego, ani przede wszystkim różowego pojęcia.
   Wysiadam z auta, biorę torbę i od razu kieruję się w stronę drzwi. O dziwo były otwarte. Z tego co wiem i co jest napisane wielkimi literami na planie zajęć Dakoty powinna ona być w drodze na próby do przedstawienia. Więc to na pewno nie ona jest w domu.
   Szybko jednak uświadamiam sobie kto nas odwiedził.
 - Em! – słyszę znajomy głos z kuchni, a do moich nozdrzy dociera smakowity zapach sosu bolońskiego ze świeżą bazylią. Babcia Julie!
 - Baaaaabciu! – wydzieram się, po czym biegnę do kuchni by przytulić kobietę. Jak zwykle wygląda olśniewająco. Ubrana w żółty żakiecik i spódniczkę do kolan w tym samym kolorze, wydaje się raz młodsza niż jest na prawdę. Moja babcia jest w sumie najpiękniejszą kobietą w starszym wieku jaką widziały moje oczy. Mama odziedziczyła po niej urodę, Dakota również. Tylko ja wyglądam jak mój ojciec. Szara i brzydka. Czarownica z rodu Nordsonów.
 - Jak ślicznie wyglądasz wnusiu. – babcia uśmiecha się do mnie promiennie, poprawiając mi kosmyk włosów  - Tylko proszę Cię, kup w końcu nowe spodnie. Wyglądasz jak stary robol, nie jak młoda, piękna kobieta.
 - Babciuuuuu... – wzdycham, poprawiając lekko za duże spodnie. No co... bardzo je lubię.
 - Dzień dobry mamo. – blondynka wchodzi do kuchni, kładzie torebkę i klucze na stół po czym przytula się mocno swojej mamy. Apogeum piękna w mojej kuchni. To takie wzruszające – Widzisz Em, będziesz miała zdrowy i pożywny obiad, zupełnie jakbyś sobie to wymarzyła. – mama lustruje mnie wzrokiem, krzywo się uśmiechając. Czy ja przed chwilką powiedziałam, że jest piękna? Cofam to, do cholery. Dobra, nie cofam, ale dodaję, że charakter odziedziczyła po dziadku Hubercie. Jest ironicznie chamska i zrzędliwa. Jak stara ropucha. Pewnie dlatego nigdy nie chciałam siadać na kolanach u dziadka Huberta. Zawsze kojarzył mi się z obślizgłą ropuchą. O czym ja w ogóle myślę?
   Nakładam sobie pełnoziarnisty makaron na talerz, oblewam go sosem i dziękując babci za pyszny obiad, udaję się z nim do własnego pokoju. Potrzebuję trochę ciszy i spokoju przed dzisiejszym wieczorem.
   Wieczorem w domu lwa.
    Odpalam kolejnego papierosa. Tak zwanego PPPO – Partnera Papierosa Po Obiedzie. Tak, tak. Rzucam, wiem. Ale nie dziś. Dziś jest dzień w którym zginę z łap lwa. Jestem przerażona.
    Zaciągam się kolejny raz kiedy słyszę dzwonek telefonu. Caroline.
 - Dzień dobry, z tej strony sex telefon. Mamy pani wymruczeć pozycję 69 czy na pieska? – chcę być zabawna, ale zimna cisza wydobywa się ze słuchawki.
 - To nie było śmieszne, Em.
 - Owszem było. – mówię pewna swojego. Strzepuję popiół z papierosa – Co chciałaś najdroższa przyjaciółko?
 - Chcę Ci tylko powiedzieć, że jeśli na dzisiejszą imprezę założysz którąś ze swoich koszulek ze zwierzęcym wzorem, musimy zakończyć naszą przyjaźń.
 - To nie było śmieszne, Car.
 - Chcesz powiedzieć, że masz zamiar być asexualna w miejscu w którym ocieka męskimi wdziękami? – słyszę desperację w głosie panny Grace, w przyszłości Styles.
 - Chcę Noah. Mam gdzieś innych kolesi epatujących testosteronem.
 - Noah lubi sexy laski. – robi mi się przykro, ale wiem, że Caroline ma rację.
 - Zobaczymy co da się zrobić. – obiecuję, odkładając telefon na parapet, po czym rzucam się na łóżko, a razem ze mną pet z którego wprost na pościel ukrusza się kawałek popiołu. Super!

   Dało się zrobić niewiele. W swojej szafie znalazłam jedną sukienkę. A dokładnie flanelową, w czarno-czerwoną kratę, wiązaną w pasie. Ale to musi wystarczyć. Zadziałam cuda dodatkami. Jakiś naszyjnik, duży świecący i czarne koturny. Będzie gitezik majonezik. Extraski. Propsiki baloniki.
   Uświadamiam sobie jednak po chwili jedyną, dobitną prawdę. Nie będzie super, będzie beznadziejnie.
   Kąpię się, ubieram to co wybrałam, zapalam jeszcze papierosa, kończę po czym wyrzucając peta przez okno. Spryskuje ciało perfumami i w sumie jestem gotowa. Pachnąca, uczesana, wymalowana i we flanelowej sukience do połowy uda. Całkiem sexy. Unoszę kawałek sukienki, wyciągając nogę w stronę lustra. Wysyłam buziaczki, pozuję, poprawiam włosy.  Chyba zostanę aniołkiem VS jak tak dalej pójdzie.
 - Emeli! – krzyk mamy przerywa moje wyginanie się przed lustrem – Caroline już jest!
 - Zaraz schodzę. – mówię, spoglądam jeszcze raz w lustro. Będzie okej, Emeli, będzie okej. Powtarzam, głośno, dobitnie i wciągam powietrze. Będzie okej.
   Pokiwałam babci i mamie, wychodząc z domu. W głowie przewijały mi się ciągle dwa słowa: będzie okej. Ale im bliżej auta Harrego byłam, tym bardziej uświadamiałam sobie, że tak nie będzie. Wsiadając do środka nie było ucieczki. Ale potem przywołałam w myślach twarz Noah, stojącego przy blacie w kuchni domu Riley’a, pijącego whiskey w niskiej, przeźroczystej szklance i nagle cały strach zniknął. Noah Parker musiał być mój. I to dzisiaj.
   Na miejsce pojawiliśmy się po 10minutach jazdy. Już z daleka było widać oświetlony dom Riley’a.
 - Wow. – wymknęło się blondynce – Riley powinien robić to zawodowo.
 - Co? Występować w cyrku jako clown? Jestem pewna, że byłby w tym najlepszy. – komentuję, ale w samochodzie zapanowała grobowa cisza – Może mam wam przypomnieć jak zachowywał się na ostatniej imprezie, kiedy latał z gołym fiutem i sikał do wszystkich wazonów? Tego już nie pamiętacie? – ani Harry, ani Caroline nie powiedzieli już słowa. Może tylko ja pamiętam wszystkie pojebane i głupie rzeczy jakie robił Riley O’Connel. I szczerze w tej chwili znienawidziłam go jeszcze bardziej.
   Styles zaparkował po drugiej stronie ulicy, bo nigdzie indziej nie było miejsca. Zebrało się już wiele osób. UWAGA! Wydarzenie roku!
 - Kochanie, zostawię Cię na chwilkę z Emeli bo chciałbym się przywitać z chłopakami. Przyniosę Ci coś do picia. Piwo? Emeli to samo? – Harry obejmuje moją przyjaciółkę, całując ją czuje w czoło.
 - Może być...
 - Dla mnie wódka. Czysta. – przerywam Caroline. Uśmiecham się głupkowato do Harrego. Zamówienie złożone, czas zacząć imprezę.
   Wszystko szło w całkiem dobrym kierunku. Harietta nasza przyniosła całą wódkę, kieliszki i wodę do popicia. Ja preferowałam raczej wódkę solo, ale reszta nie miała w sobie takiej otchłani desperacji, żeby tak pić wódkę. Po piątym kieliszku zrobiło się super. Nikt mnie już nie wkurwiał, machałam do przechodzących osób. Po siódmym, chodziłam i rozmawiałam z każdym napotkanym pipulem. Poznałam nawet jednego azjatę. Nauczył mnie słowa w swoim języku. Ogółem było całkiem fajnie, dopóki nie przypomniałam sobie o Noah. Przeprosiłam chińskie towarzystwo i udałam się do kuchni. Przypuszczałam, że tam będzie. On, piękny, z whiskey i szarmanckim uśmiechem na ustach. Już miałam wchodzić do kuchni, kiedy usłyszałam za sobą zziajany głos.
 - Przepraszam. – wyczuwam irlandzki akcent. Odwracam się – Wiesz może gdzie jest toaleta?
   Zaczynam się śmiać w duchu. Już duża dawka alkoholu robi swoje, bo czuje jak jego cząstki dostają się do mojego mózgu włączając we mnie największą sukę. Ciągle patrzę na nieznajomego z głupkowatym uśmiechem, który pojawił mi się na twarzy. Koleś jest całkiem przystojny, ma blond włosy i czarną koszulę w zebry. Delikatnie spoglądam w dół. Ciemne dopasowane spodnie uwydatniają jego zgrabne, wysportowane nogi, a musztardowe botki aż krzyczą, że kosztowały więcej niż cała moja szafa.
 - Czy to jakiś sposób na podryw? – poprawiam włosy, wydając z siebie chichot podobny do pisku myszy którą goni dziki kot.
 - Nie. Po prostu muszę iść do toalety, a nie wiem gdzie jest. – chłopak wybucha soczystym śmiechem.
   Czuje się zbita z tropu. Policzki zaczynają mnie piec i domyślam się, że wyglądam jak burak prosto z pola. Prostuje się, próbując ratować swoją godność. Chyba tylko to mi zostało.
 - Musisz iść do góry. Drugie drzwi po lewej. Zawsze do usług. – mówię ze ściśniętym gardłem i już mam odchodzić kiedy blondyn zatrzymuje mnie. Patrzę na niego pijanym, pytającym wzrokiem. Czuje, że mam zaszklone oczy. Uspokój się Emeli.
 - Nie martw się, znam lepsze sposoby na podryw. – irlandzki przystojniacha pokazuje rząd pięknych, białych zębów, po czym szybkim krokiem udaje się na górę, zapewne do celu swojej podróży.
   Chyba na prawdę mocno chciało mu się siusiu.