czwartek, 31 marca 2016

6. Rodzinne sprawy

Weekend minął mi jak każdy poprzedni. Siedziałam w domu, pisałam zaległe notatki z ochrony środowiska, jadłam ciastka czekoladowe, piłam litrami sok pomarańczowy i spałam. Taaaaak, kocham spać.
Czułam się jak wypluty 7Days kiedy mama obudziła mnie o 10:07 i z przerażeniem uznała, że jestem spóźniona. Zajęło mi dokładnie pięć minut zanim uświadomiłam mojej dziwnie zadowolonej rodzicielce, że mam na 14:15 i nie musiała mnie budzić tak wczesnym rankiem. Cóż, gdzie popełniłam błąd, wywieszając mój rozkład zajęć na lodówce?
Dzisiejszy dzień był bardzo słoneczny i ciepły. Ludzie uśmiechali się na ulicach, ptaszki śpiewały, kwiatki rosły, ogólnie jest fajnie kolorowo. Wesoło. Czy wszyscy ludzie w Manchesterze są wyspani? Wymęczona doczłapałam się do uczelni. Skończyłam papierosa, wyrzucając go do tego samego srebrnego pojemnika przy drzwiach wejściowych. Minęłam kilka sal, nie zwracając uwagi na tłum i hałas jaki panował w pomieszczeniu, ale nie mogło mi umknąć jak głośno moja wielmożna, najlepsza psia woła moje imię i zwraca uwagę połowy studentów na naszą obecność. Cudownie.
- Robisz siarę, lasko – mówię, kiedy podbiega do mnie i obejmuje ramieniem. Zachowuje się jak rapierka z gangu. Caroline śmieje się donośnie szczęśliwa jak wróbelek na gałązce dębu. Idiotka.
- Wiesz, jestem po prostu zadowolona z życia. Mam wspaniałą rodzinkę, cudną przyjaciółkę, kochanego chłopaka, wstałam prawą nogą. Mam udawać nieszczęśliwą, bo Ty masz kiepski dzień?
- Nie mam kiepskiego dnia? – mruczę pod nosem.
- Yhym, kiepskie włosy, wymiętolona bluzka i masz plamę na jeansach. Nadal uważasz, że nie masz kiepskiego dnia? – patrzę na moje spodnie, uświadamiając sobie, że rzeczywiście mam plamę z sosu koło kieszeni. Jestem ciekawa jak Car to zauważyła? Plama jest wielkości ziarnka maku, serio.
- Całą moją energię wyssała szanowna, piękna jak słońce Isabelle Nordson – blondynka patrzy na mnie pytająco – Od piątku ćwierka i ćwierka, jak koliberek w lasach deszczowych – tłumaczę. Dziewczyna uśmiecha się, jakbym co najmniej oznajmiła jej, że wygrała w loterii milion zielonych.
- Serio?! Twoja mama musi się z kimś spotykać! Cudownie! Tyle lat była sama. Bidulka.
Najgorszą rzeczą na świecie jest moment, kiedy Twoja przyjaciółka cieszy się bardziej ze szczęścia twojej rodzicielki, niż Ty sama. Okej, cieszyłabym się gdyby znalazła kogoś fajnego i dojrzałego, oczywiście zdaję sobie sprawę, że taki facet by ją na maxa uszczęśliwił, ale wiem też jak reaguje kiedy on ją wykorzysta i zostawi. Wtedy jest po prostu najgorzej. Uśmiecham się więc i urywam temat mojej mamy. Myśli Car zdecydowanie odbierają moje syganły, bo w pół nanosekundy zmienia temat. Kocham Cię, Grace, kocham całym sercem.
- W ogóle, Harry się jakoś dziwnie ostatnio zachowuje. Chciałam z nim o tym pogadać, ale ciągle tylko mówi, że to nawał zajęć, że ma głowę pełną jakichś spraw. Wkurza mnie to, bo czuję, że on coś przede mną ukrywa, Em – zaciskam zęby, żeby nie wykrzyczeć jej, że szykuje dla Ciebie najpiękniejsze zaręczyny na świecie. Kiwam tylko głową, udając, że mnie to martwi. Hi hi, jestem taką dobrą aktorką. Powinnam dostać Oscara. Chyba udałoby mi się to wcześniej niż Leonardo DiCaprio.
- Nie przejmuj się, pewnie ma dużo nau… - przerywam, kiedy zauważam jak Noah wraz z Railey’em idą przez środek holu i śmieją się wesoło. Obrazek ten wprawia mnie w stan euforii zalewając całe moje ciało falą ciepła. W mojej wyobraźni wygląda to tak: on podbiega do mnie, przytula, daje długiego gorącego całusa, mówi, że mam poplamione spodnie, ale wyglądam jak kwiat magnolii i, że kocha mnie całym sercem. Cały świat się zatrzymuje, ja wybucham jak wulkan szczęścia, ale nic takiego się nie dzieje. Noah zauważa mnie, a potem jakby nigdy nic przechodzi koło mnie kompletnie zlewając. Poczułam się jak przeźroczysta szyba, którą można rzucić o ścianę i rozbić na tysiące drobnych kawałków.
- Masz rację motylku. Na pewno się uczy, mój śliczny, malutki kujonek – blondynka przyznaje mi rację, po czym udajemy się pod salę wykładową. Nie, nie patrzę za siebie. Wolałabym nie oglądać reszty dobrego humoru jaki za sobą pozostawiłam.
Dwie godziny wykładów i półtorej godziny spotkania z promotorem później ślamazarnie pakuje notatki i książki do plecaczka. Słyszę głośną rozmowę Malcolma z profesorem Terry’m, gadają o temperaturze powietrza w Londynie i o ilości opadów, różniących się w miesiącach ciepłych i zimnych. BORING. Wolnym krokiem zmierzam ku drzwiom, kiedy ciepły głos profesora zatrzymuje mnie. O nie, zaczyna się. Wacham się, czy udawać, że go nie słyszę, ale robi mi się głupio, więc z przyklejonym do twarzy uśmiechem idę do jego biurka.
- Jakiś problem, profesorze? – pytam. Duże, z resztą bardzo ładne i zadbane dłonie profesora przewracają stos kartek na brązowym blacie.
- Czy Pani zawsze uważa, że ktoś ma do Pani jakiś problem?
- Nie, nie zawsze – chyba, że olewa mnie jak pies murek, dodaje w myślach.
- Nie zawsze?
- Okej, a więc, w jakiej sprawie mnie Pan tutaj wezwał? – zmieniam sens zdania, ale po chwili namysłu i tak dochodzę do wniosku, że mógł jakoś to inaczej odebrać. Też, to kuźwa olewam.
- Mam dla Pani, Pani Nordson kilka moich badań. O tutaj są – wyciąga niebieską teczkę w moją stronę, ukazując rząd idealnie białych zębów. BOSTON, 2012, OCHRONA ŚRODOWISKA W DUŻYM MIEŚCIE, opracował Collin Terry. Pytająco patrzę na profesorka, bo albo już do końca straciłam mózg, albo koleś daje mi swoje badania. Które, tak ogólnie rzecz ujmując podsumują całą moją pracę. Biorę do ręki teczkę i dotykam ją z uwielbieniem.
- Innym studentom też Pan tak pomaga? – chciałabym powiedzieć, jak bardzo mu dziękuję, ale nazywam się Emeli Nordson i pierwsze co zawsze robię, to rzucam pretensjami. Witam w moim świecie, w którym zawsze wszystko dzieje się od dupy strony.
- Owszem – kiwa głową – Podzieliłem się moimi notatkami z Malcolm’em.
- Miałam na myśli pomoc bezinteresowną jak w moim przypadku, a nie proszenie o dwie strony notatek na kolanach jak w przypadku Malcolma, Panie Terry – ściągam brwi. Mam wrażenie, że mężczyzna właśnie zastanawia się, czy dobrze zrobił oddając w tak niewdzięczne ręce tak ważne badania.
- Cóż. Wystarczyłoby zwykłe: dziękuję, myślę, że przydadzą mi się Pańskie badania. Ale mam rozumieć, że tak dziękujesz za wszystko?
- Jestem jak lustro weneckie. Z drugiej, niewidocznej strony jest ta miła Emeli – tłumaczę, ale wychodzę na głupka. Okej, zamykam się. To znaczy zamykam jadaczkę.
- Ciekawe porównanie, panno Nordson – profesorek wstaje, rozwalone papiery składa na jeden schludny stosik, a ja przyglądam się jego zgrabnym ruchom. Odchrząkuję.
- Coś jeszcze, Panie Terry? – pytam uprzejmie. Przeczący ruch głową, oznaczający, że mogę odejść – Dziękuję – mówię, przyciskając do piersi teczkę – Bardzo.

Uwielbiam lody, więc umilanie sobie nimi czasu jest jak najbardziej wskazane w momencie, kiedy czuję się gorzej niż poranny przeżuty i wypluty 7Days. Zamówiłam dużą porcję czekoladowych i ciasteczkowych z polewą toffi, a kiedy w końcu zrealizowali moje zamówienie, zabrałam łapczywie za ich spożywanie. Kurde molek, poczułam się jak w lodowym niebie, pływając gdzieś na chmurce z bitej śmietany.
- Spokojnie, Em, lody nie zając, nie uciekną.
- Miałam kiepski dzień – tłumaczę, a tak na prawdę usprawiedliwiam się. Bo wstyd się przyznać przed Niall’em, że jestem grubym prosiaczkiem który uwielbia słodkie lody.
- Coś się stało?
- Nie... dobra, w sumie się stało. Ale nieważne – macham ręką w której trzymam długą łyżeczkę, ochlapując sosem wszystko wokół, włącznie z blondynem. Przepraszając wycieram go chusteczką, a jego ciepłe dłonie obejmują moją, uniemożliwiając mi dalszą czynność.
Zrobiło się mega dziwnie. Nastała ta intymna, fizyczna chwila w której nie wiesz co masz robić. Czy to ten romantyczny moment? Czy po prostu zwykłe wycieranie sosu z dłoni kolesia, z którym chodzisz na randki? O nie, moje życie to uczuciowy rollercoaster. Bo w momencie, kiedy widzę Noah czuję nieziemskie przyciąganie do jego osoby, ale w momencie kiedy spotykam się z Niall’em dzieje się zupełnie to samo. Mój mózg i serce zdecydowanie ze sobą nie współpracują. Albo mają niestwierdzone rozdwojenie jaźni.
Chłopak podnosi się z krzesła, ciągle ujmując moją dłoń.
- Em? – patrzy na mnie zatroskany. Nie, nie. To nie pomaga, to pogarsza całą sprawę, do cholery – Wszystko okej?
- Nie, Niall, nic nie jest okej – na usta ciśnie mi się potok żali i uczuć jakie chcę wyrzucić z siebie, ale nie robię tego – Jestem po prostu zagubiona.
- Sytuacją ze mną? – opuszczam głowę, by nie patrzeć mu w oczy, ale chłopak nie daje za wygraną. Wypuszcza z objęć moją dłoń, ale chwyta policzki, więc znów patrzymy na siebie. Zdecydowanie zbyt intensywnie – Nie śpieszymy się, nie rzucamy obietnicami. Zrobiłem coś źle?
- Nie, to coś ze mną jest nie tak.
- Ale co? – dociekliwość Horana, to zdecydowanie jego wada.
- Chciałabym to wytłumaczyć, ale nie mogę, nie chcę, nie potrafię.
- A ja chciałbym Cię pocałować, ale nie mogę, boję się Twojej reakcji, nie chcę psuć tego wszystkiego.
Nie myślę długo. Wpijam się w usta Niall’a z taką siłą, że nie potrafiłabym jej opisać. Przez nasze spragnione bliskości pocałunki, przedziera się tyle niezrozumiałych emocji. Począwszy od tej cholernej niewiedzy, co nas łączy, skończywszy na tym, że to co robimy powodowane jest tym cholernym zafascynowaniem jakie między nami się tworzy. A ja, ja jeszcze mam wyrzuty sumienia. Że jeszcze rano marzyłam o pocałunku Noah, a teraz scałowuję słodkie od lodów truskawkowych uczucia z ust Niall’a. Chyba już kompletnie straciłam głowę.  

Pożegnałam się z Horanem uściśnięciem dłoni. Uwierzycie? Uścisnełąm mu dłoń na pożegnanie, gdzie jeszcze kilka chwil wcześniej całowaliśmy się namiętnie przed małą, lokalną lodziarnią. Czy już mogę wyjeżdzać na Alaskę? Chyba, że zakopanie się pod dębem na placu przed uczelnią nadal jest akutalne. Grrr.
Wracam do domu komunikacją miejską. Nostalgicznie spoglądałam w okno busa i nawet jakaś starsza Pani zaczepiła mnie z pytaniem czy się dobrze czuje, bo jeśli nie, to ona ma ze sobą Amol, czyli jakiś dziwny napar z ziół na bazie spirytusu, który koi wszelkie bóle począwszy od bólu głowy, skończywszy na bólach pięt. Wytłumaczyłam jej, że spirytus nie uleczy rozdartego serca, chyba że wleje się go go żołądka. Siwa Pani uciekła ode mnie tak szybko, że pozostał po niej tylko kurz i zapach stężonego alkoholu.
Weszłam do domu, rzuciłam plecaczek na ziemię i zdjęłam buty. Od progu poczułam zapach pieczonych ziemniaczków i sera. Cudownie! Humor plus 100.
- Dzień dobryyyyy mamo! – krzyknęłam wbiegając do kuchni – Pachnie wyśmienicie! Czy to moje ulubione ziemniaczki zapiekane z serem?!
- Tak – mama podniosła wzrok znad deski na której kroiła pomidora, po czym wrzuciała go do dużej miski wypełnionej po brzegi sałatą i innymi warzywnymi dodatkami – Zrobiłam jeszcze ostre skrzydełka.
- O nie – jęknęłam, a całe podniecenie wywołane ziemianakami odleciało w siną dal – Nienawidzę ostrych skrzydełek.
- Wiem, ale Dakota ostatnio o nie prosiła.
Aha, no tak, zapomniałam, że mam siostrę, która sobie pierdnie i ma wszystko. Zapomniałam, że jest dumą rodziny Nordsonów i Smith. Jestem taka niedomyślna. I głupia.
- Jak na uczelni?
- A jak Twoje sprawy sercowe? – biorę kawałek ogórka i wsadzam go sobie do ust. Blondynka ma właśnie odpowiedzieć, widzę jak błyszczą jej oczy, kiedy słyszymy jak po całym domu rozlega się dzwięk dzwonka do drzwi.
Kiedy otwieram je, moim oczom ukazuje się babcia Julie i Romee, która w ręku trzyma ogromną tacę, a na niej nasz ukochany placek z jabłkami.
- Moja kochana wnuczka – babcia całuje mnie w policzek, po czym mija mnie i wchodzi do domu. Okej, Julie czuj się jak u siebie.
- Romee, moja najukochańsza kuzyneczko – piszczę i tak mocno chcę przytulić dziewczynę, ale nie mogę, zwarzywszy na nasze jabłkowe cudo. Więc posyłamy sobie buziaczka w powietrzu, wchodząc do środka.
Romee Wild, to córka siostry mojej mamy. Urodziłyśmy się w tym samym roku, z taką różnicą, że ja na początku, a Romee na końcu. Od kiedy pamiętam chodziłyśmy do tego samego przedszkola, uwielbiałyśmy to samo jedzenie, te same zabawki, obydwie w tym samym czasie stracilyśmy dziewictwo i to właśnie ją bardziej traktowałam jak siostrę niż Dakotę. Później nasze drogi się rozeszły kiedy kuzynka wyjechała do San Francisco, żeby studiować ten swój biznes. Tęskniłam za nią, a teraz siedzi cała zdrowa i zapewne trzysta razy bardziej mądrzejsza odemnie niż jeszcze pół roku wcześniej.
- A jak idzie Ci z tą Twoją firmą? Rozkręca się? – moja mamusia zasypuje ją pytaniami, a bidulka nie wie od czego zacząć. Puszczam jej oczko. Romee śmieje się, a potem przerywa spożywanie obiadu, żeby opowiedzieć o całym przedsięwzięciu.
Strona internetowa, na której sprzedaje przerabiane przez siebie meble z  odzysku. Nowo obite krzesła, odświeżone komody, a nawet wielkie kredensy z lat 20 i 30. Słuchamy jak zaczarowane, bo jeszcze nikt w naszej rodzinie nie był tak zaradny i zdolny jak Romee. A ja? Ja jestem po prostu dumna. Z tego co już osiągnęła, a co jeszcze przed nią.
- I co? – nagle jej monolog przerywa ciężki jak sto kilogramów miedzi głos Dako – Kto teraz kupuje stare meble? Chyba dziadkowie na emeryturze.
- Moimi klientami są na przykład młodzi ludzie zaraz po ślubie, którzy szukają czegoś oryginalnego a zarazem niedrogiego. Oczywiście, niektóre komody czy większe szafy sięgają ceną nawet do dziesięciu tysięcy funtów, ale zazyczaj...
- Jesteś śmieszna, Romee – moja siostra parska śmiechem – Gdybyś koontynuowała swoją przygodę z baletem, mogłabyś podróżować po świecie, tańczyć w Paryżu...
- Zamknij się smarkulo – warczę. Jestem taka wkurzona na tą karykaturę nastolatki, że aż chce mi się rzygać. Jednak nie wkurza mnie to tak mocno, jak fakt, że całe oszczerstwa rzucane w stronę Romee są pomijane przez zapatrzone w swoją wnusię i córeczkę babcię i mamę.
- A Ty? – Dakota patrzy na mnie, świdrując mnie wzrokiem – Życiowy nieudacznik. Pani od ochrony środowiska. Ty jedna, a świat taki duży i taki brudny. Może nie popieram interesu Romee, ale jestem pewna, że osiągniemy więcej w życiu niż Ty, panno zbieram śmieci z drogi, bo dbam o środowisko.

Popołudnie zapowiadało się nieźle. Pieczone ziemianki z serem, wizyta Romee i babci, ale zawsze i wszystko psuje ona. Moja najzdolniejsza, rozpieszczona do granic możliwości siostra. Chce mi się płakać, ba, chce mi się wyć, kiedy pomyślę, że muszę z nią żyć pod jednym dachem przez conajmniej rok.
A w momencie, kiedy już nie mam siły powstrzymywać płaczu, wyrzucam z siebie wszystko. Romee słucha mnie z zaangażowaniem, a swoją ciepłą dłonią obejmuje mnie, delikatnie masując moje ramię. Opowiadam jej o wszystkim. O tej całej posranej sytuacji z Noah, o imprezie u Railey’a, o Niall’u którego tam spotkałam. O pocałunku, o tym jak Noah mnie zlał, a ja jeszcze bardziej i bardziej chcę do niego. Ale jest też Niall. I jego też chcę.
- Uspokój się – blondynka kojąco wyciera łzy z moich policzków – Jesteś pogubiona. Wiem, że miałaś zastój uczuciowy, a teraz dwóch facetów naraz? To musi być trudne.
- To jest po prostu skomplikowane – ciągnę nosem.
- Może potrzebujesz odpoczynku? Czuję, że Niall to dobry chłopak. Z Noah jest coś nie tak. Wcześniej brak kontaktu, potem szuka Cię na imprezie, ratuje Cię z opresji, potem zaczepia na uczelni, a potem znów ma gdzieś. To nie jest normalne. A Niall się stara. Pamiętaj, że małe rzeczy budują coś dużego.
- Ale Niall wraca za trzy miesiące do domu. Do Irlandii.
- W trzy miesiące może zmienić się wszystko. To też pamiętaj, siostro.
Leżę sama na łóżku patrząc w sufit. Moje opiekuńcze słońce poszło zrobić mi herbatkę z melisy, a ja jak królowa czekam na nią. Czuję się o wiele lepiej. Kiedy mogłam jej to wszystko opowiedzieć i czuję, że Caroline zasługuje na to, żeby także podzielić się z nią moimi uczuciami. Obmyślam plan gdzie i kiedy umówimy się na wino, kiedy słyszę dźwięk wiadomości. Telefon Romee. Podnoszę go, nigdy nie miałyśmy przed sobą tajemnic, więc wpisuję kod. Ale nie spodziewałabym się nigdy tego co zobaczę na ekranie.
Czuję się jakby uderzyła we mnie kula z teledysku Miley Cyrus.
Od Wujek Derek: jak tam moje dziewczyny? wszystko OK? Czekam na odpowiedz. 

niedziela, 20 marca 2016

5. Wino i irlandzkie oczy

Zaraz zabije łyżeczką kogoś, kto próbuje się dobić do mnie o godzinie siódmej rano. A wierzcie mi, nie chce siedzieć w pierdlu za zabójstwo z tak błahego powodu.
- Halo? – mówię zaspanym i wkurzonym głosem. Mieszanka wybuchowa.
- Tu Harry. O której dziś kończysz zajęcia? – słyszę pytanie w słuchawce. Jestem taka zszokowana, że budzę się od razu. WTF, o co chodzi? Czy ktoś może mi do wyjaśnić? Harry, siódma rano, to oznacza, że dzieje się coś dziwnego.
- Zapytaj swojej dziewczyny, mózgu operacji – mówię, wyciągając się na łóżku. Uwierzcie mi, jest to nie lada wyzwanie w momencie kiedy trzeba jeszcze trzymać telefon i słuchać tego co ma do powiedzenia druga strona konwersacji. Jęczę cicho, czując, że moje ciało nie jest już kupką rozlanej galaretki.
- Mózgu operacji, chyba zapomniałaś, że Caroline dziś pracuje do 16, a swoje seminarium ma jutro.
- Główka pracuje, kolego. Tak w ogóle, to coś się stało? – siadam na łóżku i przecieram sobie oczy. Harry śmieje się do słuchawki.
- Tajna misja, Emeli.
- Kończę o 12:15. Jeśli to coś głupiego to masz nieźle przejebane.

Kiedy skończyłam seminarium, spakowałam do torby wszystkie moje notatki, które potrzebowałam do napisania mojej pracy. Siedziałam tu bite cztery godziny na mega niewygodnych krzesłach, więc kiedy wstałam musiałam odczekać kilka sekund, żeby moje biedne pośladki odzyskały swój właściwy kształt.
- Emeli? – kiedy usłyszałam swoje imię odwróciłam się w stronę osoby która je wypowiadała. Szczerze aż za dobrze wiedziałam, kto to, ale w duchu błagałam bożki buddyjskie, żeby nie był to Malcolm, ale do kuźwy nędzy... tak, to był Malcolm. Zdziwieni?
- Witam – odpowiedziałam, częstując do uśmiechem numer 14: weź ode mnie spierdalaj, bo wiem, że zaraz powiesz coś o Gwiezdnych Wojnach.
- Mam dla Ciebie wiadomość – wyjął z kieszeni swoich szarych sztruksów pogniecioną, żółtą karteczkę. Na jej wierzchu widniał skrót mojego imienia napisany czerwonym markerem – Czerwony, to kolor miłości. Nauczył mnie tego sam Anakin Skywalker. Pamiętaj, czarny kolor to kolor złych mocy – skończył swój dialog, podał mi kartkę i wykonał w powietrzu jakiś dziwny znak. Jakby zamach mieczem, czy czymś takim.
W lekkim szoku spoglądałam za oddalającym się Yodą, ale ciekawość aż ssała mnie w środku kiedy pomyślałam, że ktoś przesyła mi sekretne wiadomości. Szybko ją otwarłam. Zawartością kartki był ładnie zapisany adres. Reddish Vale Country Park. Okej. Byłam pod jarana tym wszystkim. Tą całą tajemniczością. Tymi dziwnymi znakami. I doszłam do jednego, ważnego wniosku – Irlandczycy to cholerni romantycy.
- Widzę, że ma Pani tajemniczych wielbicieli.
- Słucham? – mój promotor stał w drzwiach z teczką w dłoni i kilkoma cienkimi skryptami pod pachą. Patrzył na mnie wyczekująco. W sali pozostaliśmy sami. Tylko ja i Pan Terry – A, tak, tak. To tylko zadanie... z fizyki – zaśmiałam się nerwowo, łapiąc za torebkę i ogromną książkę z ochrony środowiska.
- Wątpię, żeby ktokolwiek uśmiechał się tak do zadania z fizyki. Ale wierzę Pani na słowo – wykładowca uśmiechnął się do mnie szczerze, a ja odwzajemniłam jego gest.
- Kto wie, czy właśnie nie dostałam na tej kartce równania fizycznego do obliczenia dynamiki ruchu, mówiącego jak szybko dostanę się z miejsca A do miejsca B. Muszę iść, więc... miłego weekendu, Panie Terry – pożegnałam się, w odpowiedzi usłyszałam krótkie wzajemnie i odeszłam. Przez kilka sekund miałam wrażenie, że mężczyzna odprowadza mnie wzorkiem, ale kiedy odwróciłam się by to sprawdzić już go tam nie było. Cóż. Nieźle ostatnio wali mnie na banię. To chyba nie dobry znak.
Szybkim krokiem udałam się na plac przed budynkiem, gdzie byłam umówiona z Harrym. Pogoda była piękna, słońce świeciło, ptaszki śpiewały. A sama myśl o randce gdzieś pod gołym niebem sprawiała, że wolałam zostać tu niż uciekać na Alaskę.
Okej, nie chciałam już tam uciekać od wczoraj. Po kilkunastu minutach rozmowy, uznałam, że jest bardzo interesujący. Przez interesujący mam na myśli zabawny, miły i lubił koty. Zupełnie jak ja. Czy to przypadek? NIE SĄDZĘ.
- Em, czekaj! – Styles krzyknął i jak szalony machał do mnie rękami. Właśnie żegnał się z Noah i Raileyem, gdzie ten pierwszy wbił we mnie swój wzrok. Widziałam jak kącik jego pełnych ust, uniósł się w górę, a potem kiwnął do mnie głową. Czułam jak z płuc ucieka mi powietrze. Jak z każdą sekundą robią się małe jak rodzynki, a ja miałam ochotę paść i z uśmiechem na ustach odlecieć do nieba trzymana przez stado ślicznych, grubiutkich kupidynków.
Byłam po prostu tak podekscytowana i szczęśliwa, że nie wiedziałam gdzie to wszystko pomieszczę. Bo to co się działo, począwszy od randki, skończywszy na tym małym geście głową, było wcześniej tylko wyimaginowaną abstrakcją, którą tworzyła moja wyobraźnia. A teraz, teraz to wszystko po prostu zamieniło się w rzeczywistość.
- Em? – Harry pomachał mi dłonią przed oczami, a ja wróciłam na ziemię. Kupidynki puściły mnie ze swoich objęć, a ja spadłam prosto na tyłek, uderzając o zimny, brzydki beton teraźniejszości – Em, musimy pogadać o czymś ważnym.
- Słucham Cię więc – poprawiłam włosy, a Harry cały czerwony na twarzy próbował przekazać mi to o czym właśnie myśli – No, przystojniaku, wyjąkasz się wreszcie?
- Ja...
- Ty?
- Myślałem...
- Nad czym? – obdarowałam go zirytowanym wzorkiem.
- Chcę się oświadczyć Caroline.

Nie wiem jak wróciłam do domu. Błądziłam gdzieś myślami tworząc w głowie wizje idealnych zaręczyn. Widziałam wodę, dokładnie morze, zachód słońca, tylko on i ona. Świeże powietrze wokół. Bryza. Bukiet kolorowych goździków, w tym jeden sztuczny, który ma być na zawsze i oznaczać uczucie, które nigdy nie umrze. I pierścionek. Nie duży, złoty z małym diamentowym oczkiem. Wiedziałam, że niedługo to się stanie. Moja najlepsza przyjaciółka nie będzie już tylko „dziewczyną”, będzie „narzeczoną”, a ja będę świadkiem tego wydarzenia.
Podekscytowana jak wiewiórka na wiosnę wkroczyłam do domu i na skrzydłach udałam się do swojego pokoju. Rozebrałam się do bielizny i otwarłam szafę. Musiałam się skupić, żeby wszędzie wokół nie widzieć pierścionków zaręczynowych i bukietów kwiatów, które ciągle krążyły po moich myślach. Wybrałam więc zwykłą białą bluzkę, dopasowane jeansy i brązowe botki na grubym słupku. Dopełnieniem będzie skórzana ramoneska w tym samym kolorze co buty. Spojrzałam na mój ubiór, klasnęłam w dłonie i poleciałam pod prysznic. Show must go on!
Kiedy spojrzałam w lustro nie poznałam osoby odbijającej się w nim. Moje krótkie mysie włosy, zawinęłam na duże wałki, co dało niezły efekt. Fale dodawały romantyczności całemu image, który został wykończony matowym cieniem i odrobiną różu na policzkach. No, kurde. Wyglądałam jak jedna z lepszych wersji Emeli Nordson. W głowie przewinęły mi się wizje tamtej soboty, gdzie Noah zobaczył mnie pół żywą na łóżku, pokazującą swoje babcine majty i cała pewność siebie uleciała ze mnie jak powietrze z balona.
- Gdzieś wychodzisz? – głowa mamy wcisnęła się między framugę a drzwi.
- Tak – odpowiedziałam, ciągle patrząc w lusterko. Poprawiłam powywijany naszyjnik.
- Z kim?
- Z kolegą.
- To jest randka? – wyczułam podekscytowanie i ciekawość jej głosie. Odwróciłam głowę, by pokazać jej, że wcale tak tego nie nazywam. Chociaż umysł podpowiada mi coś innego – Gdzie się spotykacie?
- W Reddish Vale.
Mama nie byłaby sobą gdyby nie dała mi kilku matczynych rad typu: „jedź ostrożnie”, „masz gaz pieprzowy w torebce?”, „jeśli zacznie się dobierać do ciebie to wal prosto w jaja”, „jakby was poniosło... masz prezerwatywy?”. Westchnęłam głośno, spoglądając w głąb mojej torebki. Nie, mamo, nie mam prezerwatyw.
Wszystko byłoby idealne gdyby nie jedna jedyna osoba która potrafiła zrujnować mi cały dzień. Uwaga... siostra w natarciu. Dakota stała w drzwiach z rękami na piersiach i uśmiechała się szyderczo.
- No, no. Sister. Jaka wystrojona – pluła we mnie jadem, a ja powoli zaczynałam się na niego uodparniać. Uśmiechnęłam się więc wesoło do niej i odeszłam bez komentarza – Emeli – dodała, a ja odwróciłam się na pięcie – Ile dałaś mu w łapę, żeby się z Tobą umówił?

Starałam się wyrzucić z głowy słowa Dakoty. Ciągle powtarzałam sobie pod nosem, że to tylko mała smarkula, że to wcielenie diabła nie może popsuć mi randki.
Zaparkowałam auto i wzięłam głęboki oddech. Ostatni raz na randce byłam z Pryszczatym Jeremym jakieś pięć lat temu. Nie liczę oczywiście kilku szybkich numerków z Chrisem na obozie młodzieżowym i kilku pocałunków w męskim kiblu w liceum z Adamem z wyższej klasy. Taaaaa. Już zapomniałam jak to było. Albo po prostu wyrzuciłam z myśli okropne wizje pizzy którą Jeremy zjadł w pięć minut na naszej drugiej randce.
Niall czekał na mnie zaraz przy wejściu do parku. W jednej dłoni trzymał duży kosz, a w drugiej długą, różową różę.
- Cześć – przywitał się ze mną, wręczając kwiat, a ja aż zaświeciłam oczami ze szczęścia. Czułam się zauważana. Tak, to bardzo dobre słowo.
- Dzień dobry. I dziękuję za kwiatka. Jest śliczny.
- Malcolm mówi, że gdyby Lord Vader nie był zły czy coś, to też kupiłby dziewczynie kwiatka na pierwszą randkę.
Niall wyglądał, cóż. Nienagannie. Niebieska koszula, na to jeansowa kurtka, czarne spodnie. Na nogach miał te same buty co na imprezie. Dokładnie pamiętam ich musztardowy kolor.
- Mam ze sobą kilka dobrych rzeczy – wyrwał mnie z rozmyślań – Jakieś owoce. Wino.
- Ale ja kieruję, więc...
- Nic się nie martw. Nie spiję Cię – puścił mi oczko, pokazując gdzie mam iść.
Szybko dotarliśmy na miejsce. Kiedy zobaczyłam to wszystko, aż mnie zamurowało. Czułam się jak słup soli. Tutaj było... magicznie. Wszędzie świece, mniejsze, większe, wszystkie w kolorze ecru i białym. A na samym środku nieduży kocyk w postacie z Gwiezdnych Wojen.
- Przepraszam za koc – mruknął, kładąc na nim koszyk – Malcolm nie miał nic ciekawszego – zaśmiałam się szczerze i zaczęłam wyciągać z koszyka produkty. Winogrona, kawałki ananasa, truskawki, borówki. Wszystko pachnące i świeże. Poczułam jak ślina napływa mi do ust.
- Nic się nie stało – powiedziałam, rozglądając się wokół – Jest idealnie.
Minęło kilka chwil zanim uporaliśmy się z korkiem od wina. W kieliszkach złocił się biały trunek, wokół było czuć zapach wanilii i truskawek. Co chwilę śmialiśmy się z naszych żartów, on opowiadał mi o Mullingar, o swoim tacie, o mamie, o jej firmie, o swoim rodzeństwie. Było miło, dopóki nie zaczęłam myśleć, jak wyglądałaby moja pierwsza randka z Noah. Czy byłoby wokół nas tysiące świec? Czy zabrałby mnie do restauracji, a może tak jak Niall pokazał, że jest kreatywny i pomysłowy? Zaczęłam bić się z myślami. Z moimi uczuciami, których wcześniej nie dopuszczałam, albo brałam je za żart. Noah był pierwszym mężczyzną do którego szybciej zabiło mi serce. Niall był pierwszym mężczyzną, który patrzył na mnie w ten inny sposób. Jak na kogoś, kto mógłby być tylko idealnym wyobrażeniem, a okazał się prawdziwy. Czułam to. W każdym momencie tego spotkania. I lubiłam to uczucie. Bycia chcianą, podziwianą. I miałam wrażenie, że zaczynam się lekko gubić. W zachłanności posiadania kogoś w swoim sercu i potrzebie bycia zauważoną.
Nie dobrze.

<> 

Wziąłem ostatni łyk piwa, po czym odstawiłem butelkę na stolik. Railey zapalił jointa, rozkładając się na kanapie jak pan świata i władca wszystkich ziem. Miał wyjątkowo dobry humor co niekoniecznie zwiastowało coś dobrego.
- Wiesz co ostatnio odkryłem? – zapytał. Mruknąłem, że nie mam pojęcia – Może od początku... pamiętasz jak jakiś czas temu rozmawialiśmy o mamie tej Nordsonki? Znasz mój sławy podryw lasek przez strony randkowe? Więc, wiesz. Szukam jakiejś gorącej napalonej dziuni z okolic, a tu nagle wyskakuje mi gorąca mamuśka. 37 lat, ciało nie z tej ziemi, szlachetne imię Isabelle.
- Do czego zmierzasz, Railey? – burknąłem, otwierając kolejne piwo. Wiem z doświadczenia, że nie potrafię strawić jego pomysłów na trzeźwo.
- Zmierzam do tego, że powinieneś się z nią zacząć spotykać.
- Nie, Railey, oszalałeś? To matka Emeli. Nie miałbym sumienia.
- Emeli-sremeli. Szara myszka z niej, pewnie teraz siedzi w swojej dziurce w domu i pożera kilogram żółtego sera w samotności.
Nie potrafiłem wyobrazić sobie Em jak robi to co powiedział Railey. Widzę ją, jak stoi dziś na placu przed szkołą i trzyma dużą książkę. O dziwo nie ubrana w swoje za duże ogrodniczki, tylko w jeansy z dziurami i koszulę w czarno-białą kratę. Całkiem podobną do tej jaką miała na imprezie. Widzę jak się peszy kiedy kiwam do niej głową i rozczula mnie ten widok.
- Hej, przyjacielu?! – ciemnowłosy próbuje przebić się przez moje myśli, aż w końcu udaje mu się – Słuchaj. Chcę mieć fun w życiu.
- Skoro chcesz mieć fun w życiu to sam z nią poflirtuj – proponuję, ale Railey śmieje się tylko głupio.
- Nie, będę miał fun, kiedy Ty to będziesz robił, a ja będę się tylko przypatrywał. Taki film na żywo, kapujesz?
- Ray, nie dam rady.
- Może coś innego Cię przekona – każe mi wstać i iść za nim. Idziemy do garażu, pełnego starych samochodów jego ojca. Podchodzi do ostatniego, zupełnie zapominanego, krwisto-czerwonego Jaguara E-Type – Pamiętasz jak mieliśmy po czternaście lat i marzyliśmy, żeby sobie tym cudem pojeździć a mój ojciec nawet nie pozwalał się do niego zbliżać? – pokiwałem potwierdzająco wspominając stare, dobre czasy – Teraz te wszystkie samochody są moje. A ja sprezentuje Ci go jeśli zaliczysz Isabelle Nordson. Wchodzisz w to?

<> 

Piękna blond-włosa kobieta leżała na kanapie i przeglądała przypadkowe strony internetowe. Odpoczywała po długim ciężkim dniu w pracy. Miała chwile dla siebie, obie córki po za domem, więc korzystała z okazji by pobyć sama ze sobą. Tak jak lubiła.
Właśnie czytała o tym jak domowymi sposobami wypełnić zmarszczki mimiczne, kiedy zobaczyła wyskakujące okno u góry ekranu. Kolejna wiadomość z portalu randkowego na który się zalogowała kilka tygodni temu, a teraz całkowicie o nim zapomniała. Otwarła okienko i przeczytała krótką, ale treściwą wiadomość. ‘Isabelle to najszlachetniejsze imię jakie kiedykolwiek słyszałem. A kiedy należy do tak pięknej kobiety, wydaje się jeszcze bardziej wyjątkowe.’
Metryczka mężczyzny bardzo ją zaskoczyła. 25lat, po studiach o kierunku budowa maszyn, aktualnie projektant samochodów dla znanej marki. Hobby to sport. Piękne zielono-niebieskie oczy. Szatyn.
Odpisała z uśmiechem na twarzy. I ze zdziwieniem, pomyślała, że Kyle może stać się nowym rozdziałem w jej nudnym i smutnym życiu.

niedziela, 13 marca 2016

4. Facebook connecting people

Kiedy skończyłam tą durną rozmowę z Noah, poczułam, że muszę zapalić. Wyciągnęłam paczkę papierosów z torby i wzięłam jednego automatycznie wsadzając sobie go do ust. Zrobiłam jeszcze kilka kroków, kiedy w końcu odpaliłam go i nie wyglądałam jak menel z fają w gębie. Wzięłam kilka głębokich buchów. Niezaprzeczalnie, poczułam się jak w niebie.
Wszystko byłoby okej, dotlenienie, odstresowanie, gdyby nie to dziwne uczucie. Uczucie, że ktoś Cię obserwuje. Rozejrzałam się wokół siebie, ale nie zauważyłam nic dziwnego. Większości zgromadzonych wokół i na placu studentów po prostu nie znałam. Więc idąc tym tropem, raczej oni nie mieli o mnie zielonego pojęcia. Ale jednak, miałam wrażenie jakby jakieś oczy wypalały mi dziurę w skórze. Znów zbadałam teren. Czysto. Potrząsnęłam głową by wyrzucić z umysłu to dziwne uczucie. Musiałam sobie coś ubzdurać, nie było innej opcji. Czy ja już wariowałam?
Wyrzuciłam peta do srebrnego kosza i wkroczyłam do budynku. Tutaj też panował niezły tłok. Ludzie wytaczali i z powrotem wtaczali się do pomieszczeń jak fale wody nad brzegiem. A gdzieś po środku plaży stała moja najlepsza przyjaciółka, a jej policzki obejmowały dłonie Harrego. Stałam dość daleko, ale widziałam z jaką euforią i miłością Caroline patrzy na Stylesa. Szczerze, nawet gdybym chciała nie potrafiłabym tego opisać.
- Dzień dobry – mówię, klepiąc chłopaka po plecach. Cześć, jestem Emka kumpelka wszystkich chłopaków na tej uczelni.
- Cześć. – mówią jednocześnie, po czym wybuchają śmiechem.
- Powiedzieliśmy to samo słowo w tym samym momencie. – przyjaciółka ekscytuje się, a potem wpija się mocno w usta chłopaka – Czy to nie jest przeznaczenie? – teraz patrzy na mnie tym dziwnym wzrokiem, który mówi: „Przytakniesz albo wydłubię Ci oczy wykłaczką”. Więc przytakuje, uśmiechając głupio. Niech ma. Nie obedrę jej z tego miłego uczucia, które sprawia, że człowiek serio wierzy w przeznaczenie. Emka kumpelka, najlepszy materiał na przyjaciółkę.
- Car, rybciu – puszczam jej oczko – Porywam Cię. Musimy pogadać.
- Gdzie?
- Do ciemnej jaskini smoka, bezmózgu. – odpowiadam głupio. Bo jak to się mówi, głupie pytanie, głupia odpowiedź, nie?
- Dobra laski, pogadajcie sobie, a ja lecę na zajęcia – Harry przerywa nam, całuje przyjaciółkę w czoło, a potem patrząc jej głęboko w oczy – Dziś u mnie o 20, okej? – przybija mi piątkę i odchodzi. Phi, cóż za romantyk.
- Kocham go – Caroline wzdycha głęboko, odprowadzając Harrego wzrokiem, a ja patrzę na nią znudzonym wzrokiem. Bo sorki, ale jakbym tego już nie słyszała. Jakieś trydliard razy.
- Muszę Ci opowiedzieć hity dnia, a Ty mi wylatujesz z wyznaniami miłosnymi. Jak mam żyć Caroline?
- Normalnie. Mów co się dzieje.
- Gadałam dziś z Noah – tym razem to ja się ekscytuje, ba, jestem podjarana jak ognisko w środku lasu – Podszedł do mnie, w sumie to podbiegł i zapytał jak po sobocie. Wiesz, udawałam zimną sukę, więc tak jakby kazałam mu się z leksza wypchać swoją dobrocią, ale on był nie do zdarcia. Kapujesz?
- Ale czegoś nie rozumiem... – niebieskie oczy przyjaciółki zlustrowały mnie dokładnie, a brwi uniosły się zdecydowanie za wysoko – Facet za którym szalejesz już od roku chce z Tobą gadać, a Ty go spławiasz? Coś z Tobą nie tak?
- Ze mną wszystko okej. Czytałam w najnowszym Cosmo, że faceci uwielb...
- Czasami zastanawiam się czy masz mózg, Emeli. – Caroline wzdycha głośno i już wiem, że rady z gazet to jedno wielkie gówno. Po raz kolejny mam ochotę spalić się na popiół z powodu mojej własnej głupoty.
- Co ja mam zrobić? – głos mi drży, oblewają mnie zimne poty, mam ochotę wrócić i zakopać się pod dębem na placu przed uczelnią. Ciepłe, kojące dłonie przyjaciółki dotykają mojego ramienia, a ja od razu czuję się lepiej.
- Wymyślimy coś, księżniczko. Zobaczysz, niedługo to Ty będziesz stała na środku tego korytarza i całowała Noah, obiecuję.

Wróciłam do domu i od progu w moje nozdża uderzył zapach kremu z brokułów z łososiem i grzankami. Byłam głodna jak wilk, więc mój brzuch upomniał się o porządne danie głośnym burczeniem. Wybaczcie mi ludy Azteków i inni którzy wymyślili kalendarz, ale dwa wafle ryżowe wybulone od Caroline nie nasycą takiego wielkożołądkowca jakim do cholery jestem.
Zdejmuje więc buty, rzucam torebkę na podłogę i jak na skrzydłach biegnę do kuchni. Widzę Dakotę stojącą przy kuchence, mieszającą garnek z zupą. Wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że garnek był wielkości mojego najmniejszego palca u ręki i zmieścić może tam jedną porcję. Dla J-E-D-N-E-J osoby. A z tego z co wiem, jesteśmy dwie. D-W-I-E.
- Hejka siostra – zagaduje, a blondynka odwraca się, by machnąć mi tylko ręką. Aha, miło – Co gotujesz?
- Krem z brokułów – odpowiada, a ja mam wrażenie, że cała kuchnia pokrywa się lodem od jej oziebłego tonu głosu. Czym sobie zasłużyłam na takie traktowanie?
- Podzielisz się z siostrą? – omijam wyspę, która zazwyczaj służy nam jako stół. Podchodzę do Dakoty i zaglądam jej przez ramię.
- Mam tylko jedną porcję, Em. Miałaś zjeść na mieście – palcem pokazuje na kartkę która leżała ciągle w tym samym miejscu co rano – Jakbyś się zaczęła stosować do tego co mówi Ci mama, nie chodziłabyś głodna.
Jestem w takim szoku, że nie mogę wydusić z siebie ani jednego słowa. Moja młodsza, idealna siostra właśnie zrównała mnie z ziemią, a ja na prawdę mam wrażenie jakby przejechał po mnie tir. Z dwoma dodatkowymi przyczepami.
- Mogłabyś być troszkę milsza? – staram się opanować i nie pokazywać, że robię się coraz bardziej wkurzona. Blondynka jakby nigdy nic sięga po miskę, nalewa sobie kremu, nakłada łososia i posypuje to wszystko podpieczonymi na złoto grzankami.
- Jestem miła, ale to nie zmienia tego, że Ty jesteś po prostu głupia.
- Co?! – czuję jak krew pulsuje mi w żyłach, jak dopływa mi do policzków, powodując, że robię się czerwona jak chusta torreadora – Jesteś rozpieszczoną smarkulą, która sobie pierdnie i mama od razu leci Ci służyć! Zachowujesz się jak pępek świata, bo co? Bo zatańczyłaś na Brooklynie w tamtym roku? Bo co? Bo chodziłaś na kurs aktorski do najlepszej szkoły w Londynie? Takie rzeczy nie świadczą o tym, że ktoś jest lepszy od kogoś,  Dakota!
Lewniwy uśmiech wypływa na rumianą twarz mojej siostry. Zupa paruje, roznosząc po kuchni pyszną woń wygranej Dakoty. Wygrała, jak zwykle. Nie wiem co musiałabym zrobić, żeby mama w końcu zauważała nie tylko ją, ale także i mnie. Może powinnam skoczyć z okna? Albo wytatuować sobie penisa na czole? Bezradność, złość i smutek wypełniły mnie od czubka głowy po końce palców.
- Em, Em, Em – blondynka wzdycha, kładzie mi jedną dłoń na ramieniu, ale nie czuje w niej ciepła jak w przypadku Caroline. Czuję zimno – Może czas zastanowić się nad swoim życiem? Zacząć coś z nim robić? Może wtedy mama będzie gotować Ci zupy i odpowiednio karmić? Bo jak na razie nie zasłużyłaś na nic. Nawet na suchy chleb dla konia – moja siostra wzdycha, opuszczając rękę. Teraz białą miskę z parującą cieszą trzyma w obu dłoniach, jak trofeum – Ja mam przyszłość. A Twoja przyszłość maluje się mniej więcej tak: Ty, wódka i spotkania anonimowych alkoholików. Wybacz siostro, ale muszę iść, mam dużo nauki.
Czuję się jakbym straciła możliwość poruszania się, jakby każdy nerw w moim ciele umarł. Dakota mija mnie, słyszę tylko kroki na schodach i jak przekręca klucz w drzwiach. Czuję się jak gówno, a może nawet i gorzej. Bo nigdy nie spodziewałam się, że moja siostra jest aż taką karykaturą człowieka.
Idę po torebkę do przed pokoju, po czym udaję się do swojego pokoju. Rzucam się na łóżko, otępiała jakbym dostała młotem w głowę. Z przedniej kieszonki moich ogrodniczek wyciągam papierosy i zapalam jednego. Mam wrażenie, że leżę jakąś nieskończoność paląc tego papierosa, kiedy z torebki do moich uszu dociera odgłos wiadomości na Facebooku. Z oporem, ale zmuszam się do wyjęcia telefonu z nieznanej głębi mojej torebki. Odblokowuję,  na ekranie pojawia się nieznane naziwsko. Niall Horan. Otwieram okienko rozmowy i widzę tylko krótkie ‘cześć’. Serio? Już bardziej niezręcznie być nie może. ‘hej’ odpisuje, odkładając telefon koło siebie i kończę papierosa. Kiedy wyrzucam peta przez okno dostaję odpowiedź. ‘pewnie się zastanawiasz kim jestem?:)’. Nie, blond kolesiu, nie zastanawiałam się. ‘niech zgadnę... święty mikołaj?’. Śmieję się do telefonu, z własnego suchego żartu. Może moja siostra miała rację, że powinnam coś zrobić, ze swoim życiem, a nie tylko rzucać żartami jak z rękawa? Po kilku chwilach otrzymuję odpowiedź. ‘święty Mikołaj wiedziałby gdzie jest toaleta:)’
Patrzę lekko otępiała w wyświetlacz mojej komórki. Na zdjęcie profilowe, na te blond włosy, na te śliczne irlandzkie ząbki i uświadamiam sobie, że to nikt inny niż ten koleś z domówki u Railey’a. O nie, jak on mnie znalazł? Moje palce poruszają się szybko po ekranie. ‘jak do mnie dotarłeś sherlocku holmesie, niech zgadnę... jesteś nim? skoro świętego mikołaja wykluczyłeś’. Znów uśmiecham się sama do siebie. Urok Emki kumpelki ciągle w grze. ‘gdybym był Sherlockiem, to starałbym się nie ujawniać, a na pewno nie przez facebooka. hm... chodzisz na zajęcia z kolesiem u którego jestem na wymianie, Malcolm Cardle, kojarzysz?’
Każdy chyba kojarzył Malcolma Cardle, był największym kujonem mojego wydziału i największym psycholem i fanem serii filmów o galaktyce, rodach space opery, czy czymś takim. ‘to Ci się trafiło kolego, opowiedział już o swoich zbiorach figurek ze star warsów?’. Odpowiedź przyszła natychmiastowo. ‘Właśnie się na jednego nadziałem. nie czuję się tu bezpieczny, może byś mnie uratowała?’
Poprawiłam się na łóżku, bo nagle nie czułam się już w żadnej pozycji komfortowo. ‘przepraszam za moją śmiałość, ale te tapety ze świecącymi mieczami już śnią mi się po nocach:(‘
CZY ON MNIE ZAPRASZA NA RANDKĘ? Wyczuwam coś dziwnego, bo nawet nie poczekał na moją odpowiedź. Żadna odpowiedź nie przychodzi mi do głowy. Nie wiem czy mam odmówić, czy się z nim umówić, czy uciec na Alaskę. Mój telefon znów wibruje, kolejna wiadomość od Niall’a. ‘wiem, umawianie się przez facebooka jest jeszcze gorszym pomysłem niż podryw na toaletę ale... spotkamy się? jutro? o 20? Zrobię wszystko, żeby spotkanie było ciekawsze niż zaproszenie:)’
Alasko, nadchodzę!