Zaraz zabije łyżeczką kogoś, kto próbuje
się dobić do mnie o godzinie siódmej rano. A wierzcie mi, nie chce siedzieć w
pierdlu za zabójstwo z tak błahego powodu.
- Halo? – mówię zaspanym i wkurzonym
głosem. Mieszanka wybuchowa.
- Tu Harry. O której dziś kończysz
zajęcia? – słyszę pytanie w słuchawce. Jestem taka zszokowana, że budzę się od
razu. WTF, o co chodzi? Czy ktoś może mi do wyjaśnić? Harry, siódma rano, to
oznacza, że dzieje się coś dziwnego.
- Zapytaj swojej dziewczyny, mózgu
operacji – mówię, wyciągając się na łóżku. Uwierzcie mi, jest to nie lada
wyzwanie w momencie kiedy trzeba jeszcze trzymać telefon i słuchać tego co ma
do powiedzenia druga strona konwersacji. Jęczę cicho, czując, że moje ciało nie
jest już kupką rozlanej galaretki.
- Mózgu operacji, chyba zapomniałaś, że
Caroline dziś pracuje do 16, a swoje seminarium ma jutro.
- Główka pracuje, kolego. Tak w ogóle, to
coś się stało? – siadam na łóżku i przecieram sobie oczy. Harry śmieje się do
słuchawki.
- Tajna misja, Emeli.
- Kończę o 12:15. Jeśli to coś głupiego
to masz nieźle przejebane.
Kiedy skończyłam seminarium, spakowałam
do torby wszystkie moje notatki, które potrzebowałam do napisania mojej pracy. Siedziałam
tu bite cztery godziny na mega niewygodnych krzesłach, więc kiedy wstałam
musiałam odczekać kilka sekund, żeby moje biedne pośladki odzyskały swój właściwy kształt.
- Emeli? – kiedy usłyszałam swoje imię
odwróciłam się w stronę osoby która je wypowiadała. Szczerze aż za dobrze
wiedziałam, kto to, ale w duchu błagałam bożki buddyjskie, żeby nie był to
Malcolm, ale do kuźwy nędzy... tak, to był Malcolm. Zdziwieni?
- Witam – odpowiedziałam, częstując do
uśmiechem numer 14: weź ode mnie spierdalaj, bo wiem, że zaraz powiesz coś o
Gwiezdnych Wojnach.
- Mam dla Ciebie wiadomość – wyjął z
kieszeni swoich szarych sztruksów pogniecioną, żółtą karteczkę. Na jej wierzchu
widniał skrót mojego imienia napisany czerwonym markerem – Czerwony, to kolor
miłości. Nauczył mnie tego sam Anakin Skywalker. Pamiętaj, czarny kolor to
kolor złych mocy – skończył swój dialog, podał mi kartkę i wykonał w powietrzu
jakiś dziwny znak. Jakby zamach mieczem, czy czymś takim.
W lekkim szoku spoglądałam za
oddalającym się Yodą, ale ciekawość aż ssała mnie w środku kiedy pomyślałam, że
ktoś przesyła mi sekretne wiadomości. Szybko ją otwarłam. Zawartością kartki
był ładnie zapisany adres. Reddish Vale
Country Park. Okej. Byłam pod jarana tym wszystkim. Tą całą tajemniczością. Tymi dziwnymi znakami. I doszłam do jednego, ważnego wniosku – Irlandczycy to
cholerni romantycy.
- Widzę, że ma Pani tajemniczych
wielbicieli.
- Słucham? – mój promotor stał w
drzwiach z teczką w dłoni i kilkoma cienkimi skryptami pod pachą. Patrzył na mnie wyczekująco. W sali
pozostaliśmy sami. Tylko ja i Pan Terry – A, tak, tak. To tylko zadanie... z
fizyki – zaśmiałam się nerwowo, łapiąc za torebkę i ogromną książkę z ochrony
środowiska.
- Wątpię, żeby ktokolwiek uśmiechał się
tak do zadania z fizyki. Ale wierzę Pani na słowo – wykładowca uśmiechnął się
do mnie szczerze, a ja odwzajemniłam jego gest.
- Kto wie, czy właśnie nie dostałam na
tej kartce równania fizycznego do obliczenia dynamiki ruchu, mówiącego jak
szybko dostanę się z miejsca A do miejsca B. Muszę iść, więc... miłego weekendu,
Panie Terry – pożegnałam się, w odpowiedzi usłyszałam krótkie wzajemnie i
odeszłam. Przez kilka sekund miałam wrażenie, że mężczyzna odprowadza mnie
wzorkiem, ale kiedy odwróciłam się by to sprawdzić już go tam nie było. Cóż. Nieźle
ostatnio wali mnie na banię. To chyba nie dobry znak.
Szybkim krokiem udałam się na plac przed
budynkiem, gdzie byłam umówiona z Harrym. Pogoda była piękna, słońce świeciło,
ptaszki śpiewały. A sama myśl o randce gdzieś pod gołym niebem sprawiała, że
wolałam zostać tu niż uciekać na Alaskę.
Okej, nie chciałam już tam uciekać od
wczoraj. Po kilkunastu minutach rozmowy, uznałam, że jest bardzo interesujący. Przez
interesujący mam na myśli zabawny, miły i lubił koty. Zupełnie jak ja. Czy to
przypadek? NIE SĄDZĘ.
- Em, czekaj! – Styles krzyknął i jak szalony
machał do mnie rękami. Właśnie żegnał się z Noah i Raileyem, gdzie ten pierwszy
wbił we mnie swój wzrok. Widziałam jak kącik jego pełnych ust, uniósł się w
górę, a potem kiwnął do mnie głową. Czułam jak z płuc ucieka mi powietrze. Jak z
każdą sekundą robią się małe jak rodzynki, a ja miałam ochotę paść i z
uśmiechem na ustach odlecieć do nieba trzymana przez stado ślicznych,
grubiutkich kupidynków.
Byłam po prostu tak podekscytowana i
szczęśliwa, że nie wiedziałam gdzie to wszystko pomieszczę. Bo to co się
działo, począwszy od randki, skończywszy na tym małym geście głową, było
wcześniej tylko wyimaginowaną abstrakcją, którą tworzyła moja wyobraźnia. A teraz,
teraz to wszystko po prostu zamieniło się w rzeczywistość.
- Em? – Harry pomachał mi dłonią przed oczami,
a ja wróciłam na ziemię. Kupidynki puściły mnie ze swoich objęć, a ja spadłam
prosto na tyłek, uderzając o zimny, brzydki beton teraźniejszości – Em, musimy
pogadać o czymś ważnym.
- Słucham Cię więc – poprawiłam włosy, a
Harry cały czerwony na twarzy próbował przekazać mi to o czym właśnie myśli –
No, przystojniaku, wyjąkasz się wreszcie?
- Ja...
- Ty?
- Myślałem...
- Nad czym? – obdarowałam go zirytowanym
wzorkiem.
- Chcę się oświadczyć Caroline.
Nie wiem jak wróciłam do domu. Błądziłam
gdzieś myślami tworząc w głowie wizje idealnych zaręczyn. Widziałam wodę,
dokładnie morze, zachód słońca, tylko on i ona. Świeże powietrze wokół. Bryza. Bukiet
kolorowych goździków, w tym jeden sztuczny, który ma być na zawsze i oznaczać uczucie,
które nigdy nie umrze. I pierścionek. Nie duży, złoty z małym diamentowym
oczkiem. Wiedziałam, że niedługo to się stanie. Moja najlepsza przyjaciółka nie
będzie już tylko „dziewczyną”, będzie „narzeczoną”, a ja będę świadkiem tego
wydarzenia.
Podekscytowana jak wiewiórka na wiosnę
wkroczyłam do domu i na skrzydłach udałam się do swojego pokoju. Rozebrałam się
do bielizny i otwarłam szafę. Musiałam się skupić, żeby wszędzie wokół nie
widzieć pierścionków zaręczynowych i bukietów kwiatów, które ciągle krążyły po
moich myślach. Wybrałam więc zwykłą białą bluzkę, dopasowane jeansy i brązowe
botki na grubym słupku. Dopełnieniem będzie skórzana ramoneska w tym samym
kolorze co buty. Spojrzałam na mój ubiór, klasnęłam w dłonie i poleciałam pod
prysznic. Show must go on!
Kiedy spojrzałam w lustro nie poznałam
osoby odbijającej się w nim. Moje krótkie mysie włosy, zawinęłam na duże wałki,
co dało niezły efekt. Fale dodawały romantyczności całemu image, który został
wykończony matowym cieniem i odrobiną różu na policzkach. No, kurde. Wyglądałam
jak jedna z lepszych wersji Emeli Nordson. W głowie przewinęły mi się wizje
tamtej soboty, gdzie Noah zobaczył mnie pół żywą na łóżku, pokazującą swoje
babcine majty i cała pewność siebie uleciała ze mnie jak powietrze z balona.
- Gdzieś wychodzisz? – głowa mamy wcisnęła
się między framugę a drzwi.
- Tak – odpowiedziałam, ciągle patrząc w
lusterko. Poprawiłam powywijany naszyjnik.
- Z kim?
- Z kolegą.
- To jest randka? – wyczułam podekscytowanie
i ciekawość jej głosie. Odwróciłam głowę, by pokazać jej, że wcale tak tego nie
nazywam. Chociaż umysł podpowiada mi coś innego – Gdzie się spotykacie?
- W Reddish Vale.
Mama nie byłaby sobą gdyby nie dała mi
kilku matczynych rad typu: „jedź ostrożnie”, „masz gaz pieprzowy w torebce?”, „jeśli
zacznie się dobierać do ciebie to wal prosto w jaja”, „jakby was poniosło...
masz prezerwatywy?”. Westchnęłam głośno, spoglądając w głąb mojej torebki. Nie,
mamo, nie mam prezerwatyw.
Wszystko byłoby idealne gdyby nie jedna
jedyna osoba która potrafiła zrujnować mi cały dzień. Uwaga... siostra w
natarciu. Dakota stała w drzwiach z rękami na piersiach i uśmiechała się
szyderczo.
- No, no. Sister. Jaka wystrojona –
pluła we mnie jadem, a ja powoli zaczynałam się na niego uodparniać. Uśmiechnęłam
się więc wesoło do niej i odeszłam bez komentarza – Emeli – dodała, a ja
odwróciłam się na pięcie – Ile dałaś mu w łapę, żeby się z Tobą umówił?
Starałam się wyrzucić z głowy słowa
Dakoty. Ciągle powtarzałam sobie pod nosem, że to tylko mała smarkula, że to
wcielenie diabła nie może popsuć mi randki.
Zaparkowałam auto i wzięłam głęboki
oddech. Ostatni raz na randce byłam z Pryszczatym Jeremym jakieś pięć lat temu.
Nie liczę oczywiście kilku szybkich numerków z Chrisem na obozie młodzieżowym i
kilku pocałunków w męskim kiblu w liceum z Adamem z wyższej klasy. Taaaaa. Już zapomniałam
jak to było. Albo po prostu wyrzuciłam z myśli okropne wizje pizzy którą Jeremy
zjadł w pięć minut na naszej drugiej randce.
Niall czekał na mnie zaraz przy wejściu
do parku. W jednej dłoni trzymał duży kosz, a w drugiej długą, różową różę.
- Cześć – przywitał się ze mną,
wręczając kwiat, a ja aż zaświeciłam oczami ze szczęścia. Czułam się zauważana.
Tak, to bardzo dobre słowo.
- Dzień dobry. I dziękuję za kwiatka. Jest
śliczny.
- Malcolm mówi, że gdyby Lord Vader nie
był zły czy coś, to też kupiłby dziewczynie kwiatka na pierwszą randkę.
Niall wyglądał, cóż. Nienagannie. Niebieska
koszula, na to jeansowa kurtka, czarne spodnie. Na nogach miał te same buty co
na imprezie. Dokładnie pamiętam ich musztardowy kolor.
- Mam ze sobą kilka dobrych rzeczy –
wyrwał mnie z rozmyślań – Jakieś owoce. Wino.
- Ale ja kieruję, więc...
- Nic się nie martw. Nie spiję Cię –
puścił mi oczko, pokazując gdzie mam iść.
Szybko dotarliśmy na miejsce. Kiedy
zobaczyłam to wszystko, aż mnie zamurowało. Czułam się jak słup soli. Tutaj było...
magicznie. Wszędzie świece, mniejsze, większe, wszystkie w kolorze ecru i
białym. A na samym środku nieduży kocyk w postacie z Gwiezdnych Wojen.
- Przepraszam za koc – mruknął, kładąc
na nim koszyk – Malcolm nie miał nic ciekawszego – zaśmiałam się szczerze i
zaczęłam wyciągać z koszyka produkty. Winogrona, kawałki ananasa, truskawki,
borówki. Wszystko pachnące i świeże. Poczułam jak ślina napływa mi do ust.
- Nic się nie stało – powiedziałam,
rozglądając się wokół – Jest idealnie.
Minęło kilka chwil zanim uporaliśmy się
z korkiem od wina. W kieliszkach złocił się biały trunek, wokół było czuć
zapach wanilii i truskawek. Co chwilę śmialiśmy się z naszych żartów, on
opowiadał mi o Mullingar, o swoim tacie, o mamie, o jej firmie, o swoim rodzeństwie. Było miło, dopóki nie zaczęłam myśleć, jak wyglądałaby moja
pierwsza randka z Noah. Czy byłoby wokół nas tysiące świec? Czy zabrałby mnie
do restauracji, a może tak jak Niall pokazał, że jest kreatywny i pomysłowy? Zaczęłam
bić się z myślami. Z moimi uczuciami, których wcześniej nie dopuszczałam, albo
brałam je za żart. Noah był pierwszym mężczyzną do którego szybciej zabiło mi
serce. Niall był pierwszym mężczyzną, który patrzył na mnie w ten inny sposób. Jak
na kogoś, kto mógłby być tylko idealnym wyobrażeniem, a okazał się prawdziwy. Czułam
to. W każdym momencie tego spotkania. I lubiłam to uczucie. Bycia chcianą,
podziwianą. I miałam wrażenie, że zaczynam się lekko gubić. W zachłanności
posiadania kogoś w swoim sercu i potrzebie bycia zauważoną.
Nie dobrze.
<>
Wziąłem ostatni łyk piwa, po czym
odstawiłem butelkę na stolik. Railey zapalił jointa, rozkładając się na kanapie
jak pan świata i władca wszystkich ziem. Miał wyjątkowo dobry humor co
niekoniecznie zwiastowało coś dobrego.
- Wiesz co ostatnio odkryłem? – zapytał.
Mruknąłem, że nie mam pojęcia – Może od początku... pamiętasz jak jakiś czas
temu rozmawialiśmy o mamie tej Nordsonki? Znasz mój sławy podryw lasek przez
strony randkowe? Więc, wiesz. Szukam jakiejś gorącej napalonej dziuni z okolic,
a tu nagle wyskakuje mi gorąca mamuśka. 37 lat, ciało nie z tej ziemi,
szlachetne imię Isabelle.
- Do czego zmierzasz, Railey? –
burknąłem, otwierając kolejne piwo. Wiem z doświadczenia, że nie potrafię
strawić jego pomysłów na trzeźwo.
- Zmierzam do tego, że powinieneś się z
nią zacząć spotykać.
- Nie, Railey, oszalałeś? To matka
Emeli. Nie miałbym sumienia.
- Emeli-sremeli. Szara myszka z niej,
pewnie teraz siedzi w swojej dziurce w domu i pożera kilogram żółtego sera w
samotności.
Nie potrafiłem wyobrazić sobie Em jak
robi to co powiedział Railey. Widzę ją, jak stoi dziś na placu przed szkołą i
trzyma dużą książkę. O dziwo nie ubrana w swoje za duże ogrodniczki, tylko w
jeansy z dziurami i koszulę w czarno-białą kratę. Całkiem podobną do tej jaką
miała na imprezie. Widzę jak się peszy kiedy kiwam do niej głową i rozczula
mnie ten widok.
- Hej, przyjacielu?! – ciemnowłosy próbuje
przebić się przez moje myśli, aż w końcu udaje mu się – Słuchaj. Chcę mieć fun
w życiu.
- Skoro chcesz mieć fun w życiu to sam z
nią poflirtuj – proponuję, ale Railey śmieje się tylko głupio.
- Nie, będę miał fun, kiedy Ty to
będziesz robił, a ja będę się tylko przypatrywał. Taki film na żywo, kapujesz?
- Ray, nie dam rady.
- Może coś innego Cię przekona – każe mi
wstać i iść za nim. Idziemy do garażu, pełnego starych samochodów jego ojca. Podchodzi
do ostatniego, zupełnie zapominanego, krwisto-czerwonego Jaguara E-Type – Pamiętasz
jak mieliśmy po czternaście lat i marzyliśmy, żeby sobie tym cudem pojeździć a
mój ojciec nawet nie pozwalał się do niego zbliżać? – pokiwałem potwierdzająco
wspominając stare, dobre czasy – Teraz te wszystkie samochody są moje. A ja
sprezentuje Ci go jeśli zaliczysz Isabelle Nordson. Wchodzisz w to?
<>
Piękna blond-włosa kobieta leżała na
kanapie i przeglądała przypadkowe strony internetowe. Odpoczywała po długim
ciężkim dniu w pracy. Miała chwile dla siebie, obie córki po za domem, więc
korzystała z okazji by pobyć sama ze sobą. Tak jak lubiła.
Właśnie czytała o tym jak domowymi
sposobami wypełnić zmarszczki mimiczne, kiedy zobaczyła wyskakujące okno u góry
ekranu. Kolejna wiadomość z portalu randkowego na który się zalogowała kilka
tygodni temu, a teraz całkowicie o nim zapomniała. Otwarła okienko i
przeczytała krótką, ale treściwą wiadomość. ‘Isabelle to najszlachetniejsze
imię jakie kiedykolwiek słyszałem. A kiedy należy do tak pięknej kobiety, wydaje
się jeszcze bardziej wyjątkowe.’
Metryczka mężczyzny bardzo ją
zaskoczyła. 25lat, po studiach o kierunku budowa maszyn, aktualnie projektant
samochodów dla znanej marki. Hobby to sport. Piękne zielono-niebieskie oczy. Szatyn.
Odpisała z uśmiechem na twarzy. I ze
zdziwieniem, pomyślała, że Kyle może stać się nowym rozdziałem w jej nudnym i
smutnym życiu.
EMELI JEST POJEBUSKĄ JAKICH MAŁO TAK SAMO JAK CAŁA BANDA.
OdpowiedzUsuńCóż, nie było mnie w dzisiejszym rozdziale, ale był my future husband (noł spoiler). Mój cudny przystojniak.
Kocham go tak btw jakby jeszcze ktoś nie wiedzioł, hihi :P
Malcom to pojebus życia ogółem, także pozdro for him.
Promotor fajny koleś, ale nie znam gościa i nie wiem co z nim dali bedzie phihihihi.
Niall to słodziak w chui. Jak na pierwszą randkę to poleciał grubo z romantyzem, ale to pewnie dlatego bo jest Irlandczykiem. Tam chiba wpierdalają też obiady przy świecach xp krejzi.
Pamiętasz jakie byłyśmy kiedyś zrozpaczone tym, że niby wyjedziemy do Anglii ale pewnego dnia I TAK SIĘ BĘDZIEMY MUSIAŁY ROZDZIELIĆ, bo Heri mieszka w Londynie, więc ja zostanę, a ty wraz z Horcim wylecisz do Irlandii.
Urzekła mnie nasza historia. lol.
Siska Emeli to sucz. Wkurwia mnie niemiłosiernie, że tak powiem xp
Riley też mnie nie miłosiernie wkurwia sukinkot.
Noah jest cudny, ale niech ogarnie dupę bo żaden z niego Kyle, tylko kłamczuszek-śmierdziuszek.
hehe.
ogólnie rozdział do dupy także
pis yoł chujki.
PS: DŻOŁKI CHUJKI :*********